~TWO~

   Zamarła słysząc doskonale znany sobie głos tego arystokratycznego dupka, który jeszcze za czasów szkolnych, plasował się w pierwszej trójce wrogów publicznych numer jeden i zatruwał jej życie na każdym kroku. Ile już razy z ust Malfoy'a kierowane w jej stronę były najogrsze obelgi, a słowo szlama pojawiało się wśród nich chyba najczęściej. Ponad cztery lata bez żadnego spotkania, wieści czy choćby plotki o wielkim księciu Slytherinu. Nie żeby narzekała czy tęskniła. To były cudowne cztery lata, które najwyraźniej dobiegły końca. Odwróciła się momentalnie, modląc w duchu by był to jedynie omam jej wymęczonego pracoholicznym zapierdalaniem w Ministerstwie Magii umysłu. 
    Niestety opierająca się o kanapę sylwetka arystokraty była jak najbardziej realna. Złośliwy uśmieszek wymalowany na bladych ustach, ten szatański błysk wymalowany w stalowoniebieskich oczach, wszystko to pamiętała jeszcze ze szkoły. Wyjaśnił się też powód dla którego przesiadywał w łazience. Mokrą koszulę przewiesił sobie przez ramię, jak gdyby nigdy nic spacerując po cudzym mieszkaniu półnagi. Wzrok Hermiony przesunął się po umięśnionym torsie Dracona, zatrzymując się na nim o sekundę za długo niż wypadało, co na pewno nie umknęło jego uwadze. Dlaczego Ron nie może tak wyglądać? O nie, on woli hodować sobie piwny brzuszek. I potem dziwić się, że jej hormony szaleją na widok tak wyrzeźbionego brzucha. Coś innego jednak przykuło jej uwagę. Na lewym przedramieniu od jasnej cery wyraźnie odbijał się czarny tatuaż przedstawiający węża wysuwającego się z ludzkiej czaszki. Mroczny Znak.
    - Moje życie erotyczne cię nie dotyczy, Malfoy - wycedziła, momentalnie doprowadzając swoje skołowane uczucia do ładu. O nie, akurat w parze z tlenionym nie można było występować jako ta słabsza płeć. Zresztą miała kiedyś okazję przekonać się jak przyjemnie jest mu zdzielić prosto w tą wypackaną do granic możliwości buźkę.
    - Odkąd stałem się twoim powiernikiem sekretów, śmiem twierdzić co innego - odparł, a bezczelny uśmieszek na jego ustach sprawił, że miała ochotę wydrapać mu oczy dla samej satysfakcji. - Zwłaszcza, że najwyraźniej nie jest zbyt dobrze. Ale czego można by się spodziewać po nim. To w końcu Weasley - stwierdził.
    Zaczerwieniła się po cebulki włosów. Nie mogła nawet zaprzeczyć, w końcu nie dalej jak dwie minuty temu sama się skarżyła na swoje pożycie z Ronem. Niemal zawarczała ze złości, obiecując sobie, że w przyszłości będzie zwracała większą uwagę na to, kto jest w pokoju. Nigdy więcej narzekania na narzeczonego w obecności osób, których tożsamości nie jest w stu procentach pewna.
    - Co ty tu w ogóle robisz? - naskoczyła na niego. Temat Rona był zbyt drażliwy, a dzisiejszego dnia jeszcze doszłoby do tego, że nieopatrznie zgodzi się z Malfoy'em, co właśnie w myślach robiła. Ale on wcale nie musiał o tym wiedzieć. A wręcz nie mógł. Dlatego najlepiej jeśli skupi się na czymś innym. Jak na przykład na tym co były Ślizgon do cholery jasnej robi w mieszkaniu jej przyjaciółki?! I to w dodatku zachowuje się jakby był u siebie w domu. Ta sytuacja w ogóle jej się nie podobała.
    - Pilnuję Susan, nie widać? - odparł najspokojniej w świecie. Widział jak kobieta balansuje na granicy wybuchu i wyjątkowo go to bawiło. Usiadł na fotelu stojącym obok i spojrzał z niechęcią na pudełko lodów znajdujące się na jej kolanach. - I jak ja niby teraz mam je zjeść, co, Granger? - prychnął. - Wolę nie dotykać czegoś, co może być zakażone szlamem. - Jak za starych dobrych czasów wypomniał jej mugolskie, gorsze pochodzenie. Czerwień na jej policzkach jedynie pogłębiła się.
    - Uważaj Malfoy bo jeszcze się zarazisz - prychnęła. - I nie sądzę by Emily zostawiła Susan pod opieką takiego zdemoralizowanego śmiecia jak ty - powiedziała z odrazą.
    - Przynajmniej przebywa w towarzystwie osób z pozycją, a nie plebsu - odparował, a ton jego głosu stał się ostrzejszy niż jeszcze chwilę temu. O tak, sekunda i Hermiona zatopi paznokcie w tej jego ślicznej buźce. Zaledwie chwila dzieliła ich od rzucenia się sobie do gardeł, ale nie dane im było w końcu załatwić nierozwiązane sprawy z przeszłości, gdyż właśnie w tej chwili skrzypnęły drzwi, a do pokoju wparowała zaalarmowana hałasem Susan. Skorzystał także Frędzel, najwyraźniej wykończony troskliwą "opieką" dziewczynki, gdyż od razu wdrapał się na kolana swojego pana, próbując się skryć przed spojrzeniem jej bystrych, ciemnych oczu.
    - Ciociu, wujku, co się dzieje? - spytała, a Draco jęknął w duszy. No proszę, teraz stał się jednym z jej wujków. Po prostu genialnie. Może ma też wysłać jej na święta prezenty i upominki? Zamorduje Blaise'a, a zrobi to z wyjątkowym okrucieństwem. I będzie odczuwał wręcz perwersyjną przyjemność.
    - Nic, kochanie, wracaj do siebie - poprosiła, przywołując na usta sztuczny uśmiech. Rezolutna sześciolatka zauważyła jednak, że coś tutaj nie gra.
    - Kłócicie się? - Uniosła na nich zasmucone spojrzenie. Hermionie w jednej sekundzie stopniało serce, natomiast Malfoy... Draco miał w tej sytuacji ochotę głośno prychnąć, zabrać swoje rzeczy i wynieść się w cholerę. W miejsce, gdzie żadne dzieci czy szlamy nie będą mu przeszkadzać.
    - Nie, nie martw się - odparła łagodnie, mając szczerą nadzieję, że to podziała. - Daj nam chwilę, dobrze? Skończymy i przyjdę poczytać ci bajkę o księżniczce w wieży, dobrze? - poprosiła, co spotkało się z aprobatą dziewczynki. Pokiwała ciemną główką i wróciła do swojej różowiutkiej sypialni, z beztroską małego dziecka zapominając o wszelakich zmartwieniach całego świata. - A ty się ubierz - warknęła w stronę blondyna, kiedy tylko zamknęły się ponownie drzwi.
    - Co, Granger, widzisz przystojnego faceta i już hormony szaleją? - zakpił. - Czyżby nieodparta chęć rzucenia się na mnie? Panuj nad sobą, dziecko jest za ścianą. No i kijem bym nie tknął - dodał z typową dla siebie złośliwością. Ostry podbródek mężczyzny powędrował w górę w tak typowym dla niech, aroganckim geście wyuczonym gdzieś w okolicy czwartego roku życia. Obserwowanie dumnego ojca odniosło wyraźne skutki zarówno w zachowaniu, jak i charakterze, co panicz Malfoy prezentował przez pełne siedem lat nauki w Hogwarcie, mieszając wszystkich z błotem.
    - Przerośnięte ego to zawsze był twój problem. Już prędzej zainteresowałabym się gnomem niż tobą - prychnęła.
    - Niewiele ci brakuje, w końcu sypiasz z Weasley'em.
    - Mnie przynajmniej ktoś chce, ale nic dziwnego, w końcu która by chciała byłego Śmierciożercę - rzuciła z pogardą.
    Pierwszy raz odkąd pamiętała, na bladych licach Dracona pojawiły się niezdrowe czerwone plamy. W stalowoniebieskich oczach błysnęła prawdziwa furia, a pięści zacisnęły niebezpiecznie, jakby zamierzał w coś uderzyć. Opanował się jednak szybko i kilka sekund później jedynie morderczy wzrok przeczył nonszalanckiej postawie ciała. Nie udało mu się zmusić warg do wygięcia się choćby w najsłabszym cieniu fałszywego uśmiechu.
    - Wiem doskonale kim byłem, Granger. Ty nie masz jednak pojęcia o tematach, które poruszasz - wycedził lodowato, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.
    Zawahała się przez chwilę, dręczona wątpliwościami. Mimo, że to wciąż był Malfoy, wróg publiczny numer jeden jej, Rona i Harry'ego, którego zamordowanie planowała od bardzo dawna, oczywiście z wyjątkowym okrucieństwem, to jednak wracanie do tych kart jego historii mogło być lekką przesadą. Nikt nie zaprzeczy, jakoby na nie nie zasłużył. Ale przecież panna Granger nie wyzbędzie się złotego serduszka tylko dlatego, że rozmawia z tym oto pacanem.
    - Malfoy, ja... - I już się złamała. Już próbowała niemalże przeprosić za swoje słowa, wiedząc, że powiedziała zbyt dużo. Zacisnęła jednak usta, przypominając sobie każdą z tych chwil, kiedy ją upokarzał. Przypomniała sobie jak przyjaciele musieli pomagać jej odbudować utraconą pewność siebie, z której została przez niego brutalnie obdarta. Dokończenie "nie chciałam tego powiedzieć" zawisło w powietrzu, jednak nie potrafiła go wypowiedzieć.
    Nawet na nią nie spojrzał. Złapał marynarkę odłożoną na wieszak i bez słowa wyszedł z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.
    Nie wiedziała ile czasu wpatrywała się w miejsce gdzie zniknął, czując w środku dziwną pustkę. Zniżyła się do jego poziomu, do poziomu młodocianego Śmierciożercy o wypchanej głowie ambicjami ojca i arystokratycznych przekonaniach. Czuła do siebie obrzydzenie.

    Nogi same go niosły. Szedł po prostu przed siebie, nie zwracając uwagi ani na śnieg prószący w oczy, ani na mroźny wiatr przenikający przez cienkie warstwy ubrania. Papieros w dłoni, szybki krok i zamyślone spojrzenie. Brakowało tylko butelki Ognistej Whisky, którą mógłby pochłonąć zaledwie trzema łykami. Mijał przypadkowych ludzi na ulicy, ledwo zauważając, że co chwilę na kogoś wpada. Niczym zombie przemierzał tętniące życiem miasto. Każdy gdzieś się śpieszył. Każdy miał jakiś cel. Każdy miał miejsce gdzie mógł wrócić. Kurwa, każdy. Każdy, tylko nie on.
    Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, najprawdopodobniej najbardziej rodzinny czas w całym przeklętym roku. Żadne wakacje czy urodziny nie miały tej atmosfery, ciepła. Domowe ciasto nigdy nie pachniało tak wspaniale, a kiczowate ozdoby i banalne piosenki traciły urok ledwo minie dwudziesty szósty grudnia. Rozpoczęła się już tradycyjna bieganina za prezentami, choć jeszcze przecież trzy tygodnie pozostały do Wigilii. Nigdy nie czuł się bardziej samotny niż w tym okresie. Teraz świadomość, że on tak naprawdę nie ma rodziny stawała się jeszcze boleśniejsza.
    Cmentarz nocą jest najbardziej ponurym miejscem jakie można sobie wyobrazić. Wiele dni temu minął czas, kiedy jasne światła zniczy roztaczały łunę nad tym miejscem, zostawione ku pamięci przez najbliższych. Teraz jedynie nieliczne blaski rozjaśniały mrok nocy. Ginące wśród wirujących w powietrzu płatków śniegu, wzbijanych w powietrze silnymi podmuchami wiatru, ledwo dostrzegalnie migotały. Znał drogę na pamięć. Rozpoczynała się tuż przy głównej bramie, gdzie przechodził koło najstarszych pomników. Tak starych, iż napisy wyryte w kamieniu dawno temu zatarły się, zabierając ostatnie wspomnienie o spoczywajacej w pokoju osobie. To tutaj kwiatów i zniczy nie przynosiła rodzina, a jedynie "opiekuńczy" urzędnicy, pragnący by główna aleja prezentowała się zawsze. Nawet jeżeli nikt nigdy nie przychodził by się pomodlić, by przypomnieć sobie dawne chwile. Skręcił w lewo, przechadzając się tuż obok maleńkich nagrobków. Tutaj znicze paliły się zawsze. Różnobarwne, rzadko pojedyncze. Na jednym z pomników ktoś zostawił misia, na którego główce teraz spoczywał śniegowy kapelusz. Nie patrzył jednak, bo i nie chciał widzieć. Wszyscy tutaj spoczywający byli czarodziejami, uważny obserwator bez problemu dostrzegłby kilka znanych sobie nazwisk. Dwa rzędy dalej spoczywała rodzina Lavender Brown, nieco bardziej w prawo, bliżej dwóch wysokich tuj, spoczywał dziadek Hanny Abbott.
    Ścieżka dobiegła końca. Rodzinny grobowiec zachwycał zarówno wielkością jak i przepychem. Zatrzymał się, spoglądając bez wyrazu na miejsce spoczynku tak wielu osób. Skostniałymi z zimna dłońmi wyciągnął z kieszeni różdżkę. Nie przejmując się czy ktokolwiek go obserwuje wyczarował znicz. Prosty, biały, nie wyróżniający się niczym specjalnym poza ledwo widocznym motywem węża na szkle. Ogień wypłynął z magicznego patyka, zapalając knot. Postawił znicz na ziemi. Nim zgasił różdżkę, światło zdążyło paść na jedną z tabliczek.
    Lucjusz Malfoy.

    Nie miała sił tłumaczyć Emily co tu właściwie robi. Gdy zakochana koleżanka wróciła kwadrans przed północą, Hermiona poinformowała ją, że Susan spokojnie śpi w swoim łóżku, została nakarmiona i nic złego się nie wydarzyło. Pytanie jak tu się znalazła zostało niemal zignorowane, a raczej odpowiedź na nie przełożona na dzień następny. Musiała odpocząć i przede wszystkim zapomnieć o wydarzeniach z dzisiejszego wieczoru. Zbierała właśnie swoje rzeczy i chciała teleportować się do mieszkania, kiedy coś miękkiego i puszystego otarło się o jej nogę. Zerknęła w dół.
    - Frędzel? - Otworzyła szeroko oczy. I momentalnie zrobiło jej się niewyobrażalnie głupio. Do jakiej wściekłości doprowadziła Malfoy'a, skoro zapomniał o swoim własnym psie? Wyrzuty sumienia momentalnie przypomniały o sobie i wszelkie próby zepchnięcia parszywego humoru na bok szlag trafił. Nie mogła zostawić go tak na głowie zmęczonej Emily. To była jej wina, że tutaj został. Wzięła szczeniaka na ręce. - Wezmę go ze sobą - powiedziała po prostu.
    Wiedziała doskonale, że przez pół nocy nie zaśnie, zastanawiając się nad tym co powinna zrobić. Zapukanie do drzwi Dracona odpadało. Chociażby z prostego faktu, że po prostu nie miała pojęcia gdzie były Ślizgon mieszka. Nie będzie jednak myśleć o tym teraz. Pożegnała się w pośpiechu i zniknęła z trzaskiem, trzymając na rękach szczeniaka.
    Mieszkanie wcale nie było opustoszałe. I Ronald wcale nie chrapał donośnie, drażniąc nie tylko ją, ale też sąsiadów. Wielka szkoda, bo akurat rozmowa była ostatnim, czego w głębi duszy pragnęła. Czekał na nią przy włączonym świetle, siedząc na nieco już wysłużonej kanapie. Strzelał palcami w chwili gdy weszła do środka. Jej spojrzenie napotkało wlepione w nią brązowe oczy.
    - Mieliśmy razem świętować - powiedział cicho, a ona ledwo powstrzymała się od prychnięcia. Frędzel właśnie poznawał zakamarki nowego lokum, ale nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
    - Mieliśmy - odparła. Dlaczego chciał się kłócić akurat teraz? W chwili gdy ona była całkiem wypompowana z sił. - Ale byłeś u Harry'ego i jakoś niespecjalnie śpieszno ci było do składania gratulacji - dodała, a cień wyrzutu rozbrzmiał w jej głosie. Spojrzała na niego oskarżycielsko; przeważnie to spojrzenie działało. Odpuszczał, przepraszając za swoje zachowanie. Tym razem jednak tak nie było.
    - Przygotowywaliśmy przyjęcie. Ginny upiekła nawet tort. Ale kiedy zjawiliśmy się po południu, ciebie już nie było. - Z Ronaldem przeważnie kłóciła się głośno i dynamicznie. Ta rozmowa nie przypominała niczego, co dotychczas znała. Mówili spokojnie, wylewając z siebie wszystkie żale. 
    - A co niby miałam zrobić? Wróciłam i ciebie jak zwykle nie było. Znowu sama w mieszkaniu, nie mając do kogo ust otworzyć. Rozumiem, że pracujesz. Ja także. Ale po pracy chciałabym byś to do mnie wracał. Do mnie, a nie leciał do Harry'ego każdego pieprzonego dnia! - Nie powstrzymała emocji, a ton pod koniec wypowiedzi podskoczył znacząco. Pociągnęła nosem, a obraz dziwnie się zaszklił. No tak, oczywiście. Musi ryczeć jak głupia.
    - Przepraszam, nie wiedziałem, że tak to odbierasz. Harry jest moim przyjacielem. Naszym przyjacielem. - Chciał coś jeszcze dodać, ale nie pozwoliła mu na to.
    - A ja jestem twoją narzeczoną. To już się nie liczy? - spytała gorzko.
    - Liczy się, przecież wiesz. Jesteś najważniejsza - powiedział, wstając. Nie opierała się kiedy przytulił ją do siebie, zamykając w ramionach. Westchnęła cicho. Dobrze znany zapach dosięgnął jej nozdrzy. - Już dobrze, kochanie. - Pogładził ją po włosach.
    - Nie, Ron. Wcale nie jest dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz