~EIGHT~


    - I mówisz mi to dopiero teraz?! - wydarła się.
    Brawo, Hermiono. Zajęło ci blisko jedenaście lat by przekonać Malfoy'a by podczas rozmowy nie nazwał cię szlamą i od razu na niego wrzeszczysz. Nie ma to jak porywczością zaprzepaścić szansę na rozwiązanie sprawy, a być może nawet dwóch. Nie obraź się, nie obraź się, Malfoy, do cholery jasnej, ty tchórzliwa fretko, nie obraź się...
    Jasna brew mężczyzny powędrowała w górę. Spoglądał na nią z dziwną mieszanką wymalowaną w oczach. Po części rozbawienie, wymieszane jednak z zirytowaniem. Powstrzymała się by mu nie przywalić. Mało prawdopodobne by zniósł i to, a akurat wolała nie przeciągać struny. Wypuściła tylko świszcząco powietrze przez zęby, starając się nie pamiętać jak bardzo drażni ją gdy wielki i wyniosły Pan Arystokrata traktuje ją jak małą dziewczynkę. I nawet jeżeli tak się zachowywała, to nie miał żadnego prawa jej o tym przypominać.
    Nie skomentował nawet jej wybuchu. Zrozumiała, że ma niepowtarzalną okazję pominąć ten temat i nie wracać do niego więcej. Ugh... Powiedzmy, że rozumiała jakimi powodami się kierował. W końcu specjalnym zaufaniem to ta dwójka siebie nie darzyła.
    - No dobrze, to za trzy dni pojawię się wieczorem u ciebie w domu - powiedziała już spokojniej. Jak to jest, że on potrafi panować nad emocjami w każdym momencie, a jej to sprawia tak wielką trudność?
    - Pamiętaj, Granger. Nikt nie ma się dowiedzieć. - Wstał i nie zaszczycając jej nawet przelotnym spojrzeniem poszedł w swoją stronę, kończąc rozmowę.

    - Emily, to niesamowite. Zdaję sobie sprawę, że Malfoy będzie mi wisiał nad głową cały ten czas i obserwował każdy mój ruch. To idiota i ostatni cham, ale nawet on mi tego nie popsuje. Rozumiesz jak bliska rozwiązania tego jestem? - trajkotała jak najęta. Skoro nie mogła o niczym powiedzieć Ronaldowi (pomińmy w tym momencie, że to kolejna cegła w wzrastającym murze dzielącym ich), to koniecznie musiała się komuś wygadać. A Emily była idealną powierniczką. Należało tylko wyjaśnić kilka rzeczy z czasów szkolnych, ale to było jeszcze przed nimi. - To znaczy. Dopiero zaczynam, no i właściwie nie wiem co takiego znajdę u niego. Ale to i tak wielki krok! Będę miała więcej informacji niż ktokolwiek z Departamentu! - ekscytowała się.
    Susan była u babci na weekend, tak więc mogły spędzić sobotnie przedpołudnie razem. Nie było co liczyć na to, że wieczorem gdzieś razem wyjdą - każda chwila gdy niesforna siedmiolatka wybywała z domu była idealną okazją dla Emily na spotkanie z Zabinim. Nawet jeżeli Hermiona nie do końca rozumiała tą całą miłość, nie przeszkadzało jej to w akceptowaniu związku przyjaciółki. W przerwach pomiędzy zajadaniem trzeciego kawałka szarlotki panna Granger relacjonowała Emily wydarzenia z ostatnich dni.
    - Wytłumacz mi, dlaczego właściwie tak nie lubisz Dracona? - spytała, oplatając chłodnymi dłońmi kubek z parującą zieloną herbatą. - Spotkałam go kilka razy i nie był jakoś specjalnie przerażający. 
    I tu nadchodził ten trudny momen, kiedy należało przypomnieć sobie o latach szkolnych. Chwilach gdy z złośliwym, pełnym zadowolenia uśmieszkiem nazywał ją szlamą. Kiedy obrażał przy wszystkich i niewielu w ogóle obchodziły jego raniące słowa. Wieczorach gdy poprzysięgała zemstę, obiecując sobie, że nigdy nie wyleje przez niego nawet pojedynczej łzy. Dotrzymała słowa. Nie pozwoliła by którekolwiek z jego szyderstw ją dotknęło.
    Odchrząknęła, unosząc niepewnie wzrok. Nie lubiła wracać akurat do tych wspomnień. Z Hogwartu wolała pamiętać zgoła inne momenty.
    - Malfoy może i był miły, ale tylko ze względu na Blaise'a. W szkole... No cóż, w szkole był najgorszą szumowiną jaka przemierzała korytarze - przyznała.
    Emily zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Kiedy w końcu się odezwała, pojawił się wielki problem. Bo co właściwie powiedzieć by nie nadszarpnąć jej relacji z ukochanym?
    - Nie mówię, że dramatyzujesz - zaczęła Emily łagodnym głosem - ale nie sądzisz, że gdyby Draco był naprawdę tak zły, Blaise by się z nim nie przyjaźnił?
    I właśnie w tej chwili należało zdecydować co dalej robić.
    - Em, jest coś o czym powinnaś wiedzieć.

    Zapukała do drzwi, oczekując aż panicz Malfoy łaskawie raczy ją wpuścić. I tak była pod wrażeniem. Szlama w jego mieszkaniu. Wybitnie burżujskim sądząc po okolicy. Mało kogo byłoby stać na apartamentowiec w jednym z najdroższych budynków mieszkalnych w Londynie. Ale no tak, mowa przecież o Malfoy'u, którego rodzina nigdy nie musiała się obawiać o coś tak hańbiącego jak bieda.
    Od rana nerwy nie pozwalały jej skupić się na czymkolwiek. Wymyła cały dom, łącznie z wanną i tych paskudnych miejsc kryjących się przeważnie za ogromnymi szafami. Koniec jednak z zalegającymi tam pająkami (swoją drogą czasem brakowało jej możliwości wskoczenia z piskiem na stół i zawołania opiekującego się nią mężczyzny by zabił tą włochatą bestię, ale niestety Rona nijak można było w tą rolę podstawić), teraz całe małe mieszkanko lśniło czystością. Ugotowała nawet obiady na najbliższe trzy dni, łącznie z pysznym ciastem dyniowym przepisu Molly Weasley. Gdyby nie dzisiejsze spotkanie z Emily zupełnie straciłaby zdrowe zmysły. I tak cały dzień robiła wszystko, byle tylko nie myśleć o umówionej godzinie.
    Hermiono, to jest chore. Śpieszy ci się do spotkania z Malfoy'em?
    W końcu jednak tam była i czekała aż otworzy. W ciężkiej torbie przewieszonej na ramieniu znajdowały się wszystkie jej notatki, obserwacje i wszystko co przez ostatnie tygodnie udało jej się zdobyć. Uchyliły się drzwi, a zza nich wysunęła się piękna, ciemnowłosa kobieta. Uniosła z zdziwieniem brwi. 
    - Draco, masz gościa! - zawołała i nie czekając na odpowiedź wyminęła zaskoczoną Hermionę. Czyli żadna nie spodziewała się ujrzeć drugiej.
    Chwilę po tym jak odgłos uderzających o podłogę obcasów umilkł, zza drzwi wyłonił się Malfoy we własnej osobie.
    - W końcu - mruknęła, bez oczekiwania na zaproszenie gramoląc mu się do mieszkania.
    Na gacie Merlina, jak tu było pięknie. Zatrzymała się, a nim zdążyła powstrzymać się, zaczęła przeliczać w myślach ile byłaby w stanie oddać dla tak urządzonego mieszkania. Wszystko nowe, lśniące, zachwycające. Ten tleniony idiota po prostu nie zasługiwał na bycie urodzonym w czepku. Oby tylko karma okazała się być suką i kiedyś mu to odpowiednio wynagrodziła.
    - Malfoy, tu masz wszystkie moje notatki. Czerwony segregator to wszystko to, co ma Ministerstwo. Sekcja zwłok, opinie biegłych, oficjalni podejrzani i poszlaki. Czarny notes to moje notatki, a także spostrzeżenia dotyczące powiązań obu morderstw. W teczce znajdziesz artykuły z gazet na temat zabójstw - wyjaśniała, po kolei wyciągając następne rzeczy z torby. Wydawać by się mogło, że stolik żałośnie zaskrzypiał kiedy to wszystko na nim spoczęło. Odwróciła się w jego stronę, splatając dłonie na piersiach i patrząc na mężczyznę z wyczekiwaniem. - Sztylet. Chcę wiedzieć o nim wszystko. I chcę go dostać - powiedziała stanowczo.
    - Wszystko po kolei - odparł, podchodząc do szafy. Wymruczał ciche zaklęcie i uchyliła się, ukazując zawartość. Wyciągnął duże pudełko, które spoczęło obok rzeczy Hermiony. - Tu jest twoja lektura, Granger.

Kilka godzin później


    Nie zauważyła kiedy minęła trzecia godzina w jego mieszkaniu. Niewiele się odzywali, skupieni na czytaniu wszystkiego co tylko wpadło w im ręce na ten temat. Zmęczone umysły powoli odmawiały współpracy, jednak byli zbyt uparci i dumni by zaproponować chwilę przerwy. Malfoy okazał się być na tyle gościnnym gospodarzem, że przynajmniej dostała coś ciepłego do picia. Kolejna z rzędu zielona herbata nie zapełniła jakoś specjalnie jej domagającego się konkretniejszego posiłku żołądka, nie zamierzała go jednak prosić o cokolwiek do jedzenia. Kiedy tylko wyjdzie, kupi sobie hot-doga w budce, którą widziała niedaleko.
    - Granger, nie pasuje mi tu coś... - rozpoczął, jednak nie dane mu było skończyć.
    Donośne pukanie zatrząsło drzwiami. Usłyszała jak Malfoy mruczy pod nosem coś w stylu: "Co do kurwy nędzy...?", ale zignorowała to, skupiając się ponownie na artykule dotyczącym potencjalnych zabójców Lucjusza Malfoy'a. A przynajmniej tych, którzy mieli sensowny powód by zdecydować się na zabójstwo byłego Śmierciożercy.
    - Zabini?! Co tu robisz o tej...? - I znów coś mu przerwało. Tym razem zamiast pukania było to wtargnięcie wysokiego, ciemnoskórego mężczyzny do środka. 
    - Wiesz co ta suka zrobiła?! Emily wie teraz wszystko o tym co robiliśmy w szkole. Tępienie szlam, klątwy, wyzwiska... WSZYSTKO! - Wydarł się. Draco zesztywniał. - Pierdolona Granger, zebrało jej się na wspomnienia. Em powiedziała, że potrzebuje czasu by to wszystko przemyśleć - dodał z goryczą. Nie od dziś wiadomo było, że takie słowa są łagodniejszą formą zerwania.
    Odetchnął głośno i rozejrzał się dookoła. Nie było zagadką czego takiego poszukiwał. W mieszkaniu Dracona whisky przeważnie była na widoku i w miejscu gdzie łatwo po nią sięgnąć. To coś innego rzuciło mu się w oczy.
    - TY! - Po kilku sekundach zaskoczenia doszło do niego, że to wcale nie jest omam, a była Gryfonka faktycznie siedziała oparta o kanapę z plikiem dokumentów w dłoni i kilkoma kolejnymi kartkami leżącymi obok, na podłodze. Nim zdążył jednak ruszyć w jej stronę lub wymyślić wystarczająco obraźliwe przekleństwa, silne ramiona Dracona chwyciły go i stanowczo wypchnęły za drzwi. Zatrzasnęły się za nimi, ale i tak słyszała krzyki.
    Nie drgnęła ani o centymetr. Nie wiedziała właściwie co powinna zrobić. Przeprosić? A może raczej podziękować Malfoy'owi za załatwienie tej sprawy? Była zbyt ogłupiała, a świadomość, że to ona przyczyniła się do rozpadu związku jej przyjaciółki, potwornie bolała. Po chwili wrócił Draco.
    - Granger, coś ty jej nagadała?

    Stukot szpilek odbijał się echem od wypolerowanej podłogi, wybijając równy, miarowy rytm. Kobieta w długiej, granatowej sukni pewnym krokiem zmierzała w stronę ogromnej sali balowej z której dochodziły dźwięki muzyki wymieszane z gwarem rozmów. Ogromne dębowe dwrzi otworzyły się przed nią, ujawniając wnętrze wypełnionymi ludźmi pomieszczenia. Mężczyźni w garniturach od najdroższych projektantów, kobiety w podkreślających zarówno zgrabne sylwetki jak i grubość potrfela ich mężów sukienkach. W dłoniach kieliszki z winem bądź szampanem, na półmiskach wykwintne dania. Tak się bawi szlachta, proszę państwa.
    Był też i ON. ON wcale nie był urokliwy, nie był też szczególnie zabawny. Miał jednak to coś w oczach, co na kilometr informowało, że jest jednak piekielnie ważną postacią, siejącą zament i grozę wśród przeciętnego pospólstwa. Wiele osób spoglądało w jego stronę z obawą pomieszaną z szacunkiem. Nieliczni jednak zdecydowali się podejść i osobiście pozdrowić, pozwalając sobie na kilka uprzejmych słów. Był sam, spoglądając na tańczące walca pary. Zmrużone oczy, ściągnięte mocno ciemne brwi; bawił się kieliszkiem, zadumany i wycofany z zabawy. Odetchnęła głębiej i uśmiechnęła się promiennie. A raczej zmusiła się do uśmiechu, przypominając sobie jak wiele mu zawdzięcza. Jak wiele bransoletek, kolczyków, pierścionków i kolii przyśle jej następnego dnia jeszcze nim uchyli zielone oczy. Poprawiła nerwowo włosy. Chciał by zawsze wyglądała perfekcyjnie. Żądał także od niej obycia i nienagannych manier. Ale przecież od tego tu była, prawda? Miała uwodzić w tańcu, rozbawiać zdawkowymi zdaniami, prowadzić interesujące rozmowy na poziomie i dobrze prezentować się u jego boku.
    Nie był tacy jak inni mężczyźni, którzy płacili jej wcześniej. Przyzwyczaiła się do bogaczy rekompensujących sobie brak wzrostu, urody i włosów towarzystwem pięknej młodej kobiety, udającej, że jest wniebowzięta ich zainteresowaniem. Bo właściwie była. W chwili gdy pieniądze wpływały na jej konto. Teraz jednak było inaczej. Poprzedni wzbudzali w niej żal, litość, a być może nawet coś na kształt wstrętu. Jego się bała. Bała się jego wiedzy, wpływów i znajomości. Bała się jego silnych rąk gdy zaciskały się wokół jej talii w tańcu. Wiedziała, że by jej nie uderzył, ale i tak... Za każdym razem, z każdym kolejnym słowem uświadamiał jej, że jest niczym więcej tylko pionkiem w jego grze. Surowe szare oczy nigdy nie spojrzały na nią z czułością, nie sądziła też by się do niej przyzwyczaił. W każej chwili mogła wylądować na bruku jak przeciętna szmata. Na razie jednak była przydatna i to w niej cenił.
    - Przepraszam za spóźnienie, ale mam to, o co prosiłeś - powiedziała, podchodząc bliżej. Spojrzał na nią, nie wysilając się nawet na otaksowanie wzrokiem jej sylwetki. Tyle czasu spędziła strojąc się, i to tylko dla niego, a on nawet nie zauważył. Sięgnęła do torebki i wyjęła mały pakunek.
    - Doskonale, moja droga - odparł, a brytyjski akcent na chwilę zniekształciła dziwna nuta. Schował do kieszeni jej zdobycz. - To jednak nie wszystko.
    Zamarła. Nie chciała dłużej mieszać się w tą sprawę, miała dość lawirowania pomiędzy dwoma mężczyznami. Co prawda jeden był pracodawcą, a drugi zleceniem, jednak wciąż... To wszystko komplikowało się coraz niebezpieczniej.
    - Myślałam, że to koniec, chciałeś tylko... - zaczęła, choć jeszcze nim padły jej pierwsze słowa, wiedziała, że nie uda się jej odmienić jego myśli.
    - Wiem, czego chciałem. A ty nie musisz wiedzieć wszystkiego od razu.
    Spuściła wzrok, zaciskając nerwowo pięści. Potrzebowała go, tak bardzo. Wręcz rozpaczliwie. Nie mogła odmówić, wiedząc z czym wiąże się jej bunt. Wyczuł jej wahanie. Był jak drapieżnik szukający ofiary. Każdy słaby punkt, każda ułomność. Widział wszystko.
    - To tylko zadanie. Nie wymagałem, byś szła z nim do łóżka. Nie obchodzi mnie, czy się przyjaźnicie. Malfoy to cel, a ty nie zapominaj kto ci płaci. Zdobędziesz dla mnie wszystko, czego zapragnę. 
    Skinęła głową. Ostatni raz. A potem odejdzie. Może nawet wyjedzie, pewnie gdzieś na południe. I zapomni o tym wszystkim. Bo jak dotąd przeszłość nie pozwalała jej zmrużyć spokojnie oka. Wyciągnął dłoń w jej stronę.
    - A teraz, mia bella Monica, zatańczmy.

~SEVEN~

    Czuła się jak najgorsza narzeczona świata. Na każdym kroku okłamywała Rona, nie wspominając ani słowem o swojej prawdziwej roli w dochodzeniu w sprawie zabójstwa Notta. Rudowłosy był święcie przekonany, że Hermiona jest jedną z wielu pracownic Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów kręcących się wokół morderstwa, ale nie odgrywających w nim większej roli. Tymczasem panna Granger wykorzystała okazję i czym prędzej wślizgnęła się na stanowisko współprowadzącej tę sprawę. Problem w tym, że oprócz oszukiwania Weasley'a, kręciła także przed swoimi przełożonymi. Otóż nie wszyscy ucieszyliby się gdyby dowiedzieli się o aktach trzymanych w jej torbie. Aktach, które powinny teraz leżeć w archiwum i zarastać coraz to grubszą warstwą kurzu. Najwyraźniej jednak morderstwo Lucjusza Malfoy'a nie miało tak szybko odejść w zapomnienie.
    Skończyła właśnie pracę, ale nieśpieszno jej było do domu. Mimo tego, że po pierwszych kilkunastu dniach gdy faktycznie narzeczony czekał na nią z kolacją (raz nawet przy świecach!) i wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku by naprawili swoją relację, to jednak obecnie wróci do statusu sprzed tej poważnej rozmowy. Miała wrażenie, że to z jej winy. Święta minęły w rodzinnym gronie, ale tak naprawdę więcej czasu spędzała z ukochaną szwagierką i Harry'm, niż z Ronaldem. Najgorsze w tym wszystkim, że wcale nie martwiła się specjalnie powrotem dawnego porządku w ich związku. Jakby zupełnie przestało jej zależeć.
    Teraz na świeczniku stawiała swoje obowiązki zawodowe i wręcz chorą obsesję by odkryć prawdę. Zbyt długo na to czekała by tak po prostu zostać zwykłą kurą domową. Nawet jeśli pani Weasley podczas Świąt Bożego Narodzenia co najmniej trzy razy wspomniała, że dwa lata narzeczeństwa to bardzo długi czas i wypadałoby w końcu sformalizować ich związek, poza tym ona tak bardzo marzy o wnukach... Przytakiwała tylko albo uciekała z kuchni, unikając konkretnej odpowiedzi. Raz, kiedy padła podobna insynuacja, dostrzegła minę Rona. Od tej pory nieustannie bała się, że to on poruszy z nią ten temat. Chciała mieć dzieci, ale nie teraz. To nie był odpowiedni moment, nie czuła by jej instynkt macierzyński nasilał się poza tymi nielicznymi chwilami gdy widziała słodkiego, kilkumiesięcznego berbecia na rękach szczęśliwej mamy czy też w wózeczku. Na szczęście wciąż była Susan, która skutecznie przypominała jej o tym jak bardzo uciążliwe potrafią być dzieci. Zwłaszcza siedmioletnie rozbestwione dziewczynki. Koniecznie musi mieć chłopca.
    Szybkim krokiem szła w stronę Szpitala Świętego Munga, bezskutecznie próbując omijać zaspy śnieżne zalegające niemal na całej szerokości chodnika. Święta były białe, mroźne i wyjątkowo nastrojowe. A ona spędziła je czytając o zabazgranych krwią ścinach i okaleczonych ciałach truposzy. O dziwo miała przy tym wrażenie, że spędzała czas lepiej niż w poprzednich latach, kiedy jej jedynym zajęciem było obżeranie się domowymi wypiekami. Weszła do środka, pozdrawiając skinieniem głowy panie w recepcji. Nawet tego nie zauważyły, tak przejęte były wykłócaniem się która szybciej rozłożyła swojego pasjansa. Ach, te problemy...
    Zapamiętała bez problemu jak dotrzeć na odpowiedni oddział, choć była tu dotychczas tylko raz. I właściwie wyszła zaraz po tym gdy powiedziała Draconowi o swoich przypuszczeniach. Jasnowłosy mężczyzna najwyraźniej nie był w nastroju do rozmów, co zresztą doskonale widziała po jego minie. Ulotniła się taktownie, dając mu szansę na przemyślenie paru kwestii. Co wcale nie znaczyło, że zamierzała pozwolić mu odstąpić od poszukiwań. O nie. Pomoc tego zarozumiałego bubka była niezbędna.
    - Malfoy? - zapukała do drzwi jego gabinetu i nie czekając na zaproszenie wsadziła bezceremonialnie głowę między uchylone drzwi. Był w środku, coś tam notował w aktach jednego z pacjentów. Uniósł wzrok i spojrzał na nią obojętnie. Przynajmniej nie afiszował się z nienawiścią. Mamy jakiś postęp.
    - Granger, urazy psychiczne trzy poziomy niżej. Jeżeli potrzebujesz chirurga, nie męcz mnie i zgłoś się do jakiegoś innego z tego oddziału - mruknął w odpowiedzi.
    Wywróciła teatralnie oczyma.
    - Inaczej się zachowywałeś kiedy ostatnio rozmawialiśmy - wytknęła mu bezlitośnie. Może i to ona była jedyną tutaj skłonną do bycia miłą, jednak skoro potrzebowała jego pomocy, to raczej konieczne było przyciśnięcie nieco mężczyzny.
    Przez kilka sekund Draco wyglądał jak kilkuletni chłopiec obrażony na cały świat, że zakazano mu czegoś. Zmarszczone brwi, urażone spojrzenie. Mały arystokrata, któremu zabrano ukochanego kucyka. Oczywiście śnieżnobiałego. Wyglądał nawet uroczo. Jak na Malfoy'a naturalnie.
    - Masz jakieś informacje? - spytał szybko. Zbyt szybko. No proszę, ktoś tu aż się rwał do pomocy. Tylko należało mu to uzmysłowić.
    Uśmiechnęła się promiennie, wyraźnie zadowolona z siebie.
    - Będziemy o tym rozmawiać tutaj?
    Nie spojrzał nawet na zegarek, tylko chwycił swój płaszcz i odrzucając na bok wszystkie warte uwagi sprawy. Zatrzymał się przy drzwiach, podczas gdy ona nadal się nie ruszała.
    - Rusz się, Granger.

    Nie przeszkadzało mu zimno. Dopóki irytujące płatki śniegu nie leciały mu prosto w twarz to mógł spacerować nawet przy minut dwudziestu stopniach. A jako, że rezydował w Londynie, takowe morzy mu nie groziły. No, ale nie odbiegając zbytnio od tematu. Szli ramię w ramię, ale tylko ona mówiła. Draco palił papierosa za papierosem, skupiając się na tych wszystkich informacjach, którymi był zarzucany. Brakowało konkretnego powiązania z jego ojcem, jednak i tak zabójstwo Notta stanowiło ciekawy obiekt rozmowy. Słuchał w milczeniu, spoglądając na wszystko wokół, tylko nie na nią.
    Zbyt łatwo przyszło mu zaakceptowanie Gryfonki kręcącej się wokół niego. Teoretycznie chodziło o jego ojca, ale i tak zdawał sobie sprawę, że powinien bardziej opierać się przed jej towarzystwem. Szlama. Szlama. SZLAMA. Cholera, Malfoy. Nawet w twoich myślach nie brzmi to tak przekonywająco jak kiedyś.
    - Problem w tym, że nie ma tego sztyletu. Bo to o niego wszystko chodzi. Jeśli znalazłabym taki, mogłabym przekonać przełożonych do wznowienia śledztwa twojego ojca, miałabym coś więcej niż tylko moje domysły. Nie zgodzą się jednak tego zrobić bez konkretnego dowodu - powiedziała, kończąc cichym westchnięciem.
    Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na nią.
    - Granger, ustalmy coś na samym początku. Nie chcę by znów zainteresowano się tą sprawą - powiedział twardo.
    Również przystanęła, kierując na mężczyznę zaskoczone spojrzenie. Rumieńce od zimna przeistoczyły się w rumieńce złości, choć niewprawne oko nie byłoby w stanie tego dostrzec, bo w końcu zmiana kryła się w orzechowych oczach kobiety.
    - To po co ja tu jestem? Myślałam, że ci zależy na rozwiązaniu tej sprawy - syknęła. Och, znów miała ochotę mu przywalić.
    Wypuścił dym papierosowy i znów rozpoczął powolny spacer. Ujrzał przed sobą pierwsze drzewa parku.
    - Zależy. Nawet nie wiesz jak bardzo - odparł spokojnie. - Główkowanie nie jest takie trudne, a ty podobno jesteś w tym całkiem niezła.
    Zacisnęła usta w wąską linijkę, powstrzymując się przed przywaleniem mu z pięsci w ramię. Zarozumiały dupek. Wrrr. Jak ona go nienawidziła. Zastanowiły ją jednak słowa mężczyzny. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
    - Nie chcę by wiele osób kręciło się przy tej sprawie. Nie dopóki nie znajdziemy naprawdę dobrych poszlak. Dość dużo czasu wszyscy się interesowali tym kto jest mordercą. A rozgłos wcale nam nie pomoże - wyjaśnił. Bezwiednie zaczął używać liczby mnogiej. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, że musi natychmiast przestać, bo brzmi to dziwnie normalnie. A oni nie mogli mieć normalnych relacji. I to nie tylko dlatego, że nie powinni.
    - Dobrze. Ale sama sobie nie poradzę - powiedziała, przystając na jego prośbę. Pal licho, że nie brzmiało to jak prośba. Musiała nauczyć się, że ten typ tak ma. I wymaganie używania magicznych słów (nie dosłownie naturalnie) jest równie skuteczne co rzucanie grochem o ścianę.
    Uśmiechnął się krzywo, w stylu dawnego Malfoy'a. Pojawił się też ten charakterystyczny błysk w oku, który wcale nie odbierał mu uroku, a wręcz przeciwnie. Noż cholera. Jako siedemnastolatka z wariującymi hormonami potrafiła to ignorwać, tak więc tym razem nie będzie gorsza!
    - Panna Wiem Wszystko Najlepiej nie da rady czegoś zrobić sama. Dlaczego nie nagrałem tego? - zaśmiał się. I to wcale nie złośliwie. W ogóle nie z przekąsem. Nie Malfoyowato. Dziwne. Naprawdę podejrzane.
    - Zamknij się, Malfoy - mruknęła, splatając dłonie na piersiach i wbijając zezłoszczone spojrzenie przed siebie. Drzewa, ławki, śnieg. Drzewa, ławki... I tak dalej. O proszę. Parka obściskująca się koło grubego pnia, najwyraźniej nie zwracająca uwagi na mróz.
    Ignorowała go uparcie, a on mógł otaksować sylwetkę młodej kobiety uważnym spojrzeniem. Lubił ją wkurzać, zauważył to jeszcze w szkole. Kiedyś dla poklasku. Dla bólu pojawiającego się w jej oczach i tego poczucia bezradności bijącego od niej gdy nie mogła mu w żaden sposób zaszkodzić. Teraz dostrzegł, że rumieńce złości na jej twarzy są zdecydowanie bardziej interesujące.
    Malfoy, opanuj się. Zaraz stwierdzisz, że ta szlama jest ładna.
    Kiedy to akurat była prawda, musiał to przyznać. Wewnętrzny głosik coś nie kwapił się by go poprzeć. Prawdopodobnie to echo dawnych idei wpajanych mu od najmłodszych lat teraz dawało o sobie znać. No tak, ktoś powinien zadbać o tym by nie zapomniał o wszystkim. Właściwie to dziwne, że szlama może być atrakcyjna. Wróć. Cała złożona z mugolskiej krwi i... Rzęsy rzuciły długie cienie na jej zaróżowione od mrozu i emocji policzki, a jego próby naprowadzenia się do prawidłowego stanu wzięło w cholerę.
    Jak nic zamkną cię w pokoju bez klamek.

    Mogliby tak obejść cały park, jednak nie widział w tym większego sensu. Dlatego też usiadł na ławce. Cisza między nimi przedłużała się, a każde krążyło myślami w własnym kierunku. Zamyślona Hermiona dopiero po chwili dostrzegła jego nieobecność przy sobie i musiała się wrócić kilka kroków. Usiadła tuż obok.
    Prawdziwa przyjaźń to taka, kiedy można razem milczeć. Kiedy brak słów w niczym nie przeszkadza, a i tak czuje się, że druga osoba jest blisko. To taka, gdy jedno spojrzenie potrafi przekazać więcej niż tysiące zbędnych słów. Ta dwójka może przyjaciółmi nie była, ale aktualnie znajdowali się na poziomie gdy jednego nie krępowało milczenie drugiego. Choć w sumie... Może to po prostu z powodu tego, że nie irytowali się wzajemnie zjadliwymi uwagami? Wszakże dość długo byli dla siebie bliscy. Każdy ma jakieś granice uprzejmości, a prawdopodobnie ich znajdowała się już bardzo blisko.
    - Czego właściwie oczekujesz ode mnie? - spytał, pocierając skostniałe od zimna dłonie. Czyli jednak było grubo poniżej zera stopni na minusie. Był już wieczór. Nie miał bladego pojęcia ile już tutaj siedzieli, najzwyczajniej w świecie milcząc. Należało to jednak przerwać, chciał już wrócić do mieszkania i tam napić się drinka, usiąść przed płonącym kominkiem i zacząć się wkurzać na Frędzla.
    - Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego, co wiesz - powiedziała cicho, niepewnie unosząc wzrok.
    Nie patrzył na nią. Stalowe tęczówki mężczyzny wpatrywały się w dal, dziwnie nieobecne. Tylko zmarszczone brwi znaczyły o tym, że usłyszał jej słowa. Wstrzymała oddech, nie wiedząc czego się spodziewać. Tak wiele zależało od jego odpowiedzi. Właściwie to wszystko.
    Dopiero po kilkunastu sekundach przypominających wieczność, odezwał się.    
    - To zajmie nam kilka wieczorów. - Powstrzymała pisk szczęścia i odruch radości nakazujący jej rzucić się na jego szyję z podziękowaniami. O nie. Trochę godności, Hermiono. Wyściskasz Rona kiedy wrócisz już do domu. Na pewno się ucieszy takim przejawem entuzjazmu z jej strony. - Mam dość sporo artykułów z tamtych czasów, prowadziłem nawet swoje własne śledztwo. Będziesz mogła to przejrzeć.
    - Dobrze. Może jutro? Chciałbym jak najszybciej to rozpocząć - zaproponowała.
    Pokręcił głową.
    - Mam nocny dyżur, za trzy dni. Adres znasz. Ale, Garger... - zaczął, dziwnie poważnym głosem. Nie spuszczając z niego wzroku, skinęła głową na znak, że słucha. - Żadna z rzeczy, którą ci pokażę nie opuści mojego mieszkania. Także wszystkie twoje notatki tam zostaną. Nikt nie może wiedzieć o tym, że ta sprawa znów jest otwarta - zastrzegł. Ostry, stanowczy ton. Arystokrata w każdym calu. Dokładnie taki jakiego zapamiętała. Urodzony by rządzić i wydawać rozkazy.    
    Nie podobało jej się to, jednak z niechęcią zgodziła się.
    - Ach, jeszcze jedno. Mam ten sztylet, którego szukasz.

_____________odautorsko________

Roksanie

~SIX~

    - Chcesz mi powiedzieć, że idziesz na randkę z kobietą, którą już widziałeś nagą? - To była dziwna sytuacja. Wręcz chora. Draco Malfoy mógł się zmienić, ale nie ma szans by tak po prostu zmienił swoje podejście do kobiet. Nawet jeżeli ta cała Monica to bogini przyćmiewającą swą urodą Afrodytę i mądrzejsza od samego Merlina to wciąż... No po prostu nie! Najwyraźniej tleniony nabawił się jakiegoś urazu podczas tego całego bawienia się w pana doktora.
    Zabini spojrzał podejrzliwie na swojego przyjaciela. W pewnym sensie zaczynał nawet wątpić, że to naprawdę z Draconem na do czynienia. Eliksir wielosokowy cwana sprawa, może ktoś się podszywa? Zawsze uważał, że wielu facetów chętnie choć jeden dzień pobyłoby TYM Malfoy'em. A co jeśli chociażby rudy Weasley - którykolwiek, ich było tak wielu, że nawet imion wszystkich nie pamiętał - właśnie przetrzymuje nieprzytomnego Draco w jakiejś ciemnej piwnicy? Straszna myśl. Potrząsnął głową, jakby próbował się w ten sposób ich pozbyć. Niestety, nic to nie dało.
    - Dokładnie tak. Sądzę, że po sześciokrotnym zadaniu tego samego pytania i moim sześciokrotnym potwierdzeniu, mógłbyś już łaskawie w to uwierzyć. A przynajmniej zrozumieć - odparł znudzony blondyn. Leniwie uniósł wzrok znad swojej kawy, spoglądając na Baise'a. Tak trudno było nadążyć za kilkoma prostymi słowami?
    - Co ona ci zrobiła?! Draco, przyznaj się! Piłeś coś albo jadłeś przygotowanego przez nią? Dobrze wiesz, że mogła dolać ci eliksiru miłości! - zaprotestował. I weź tu próbuj porozmawiać z najlepszym przyjacielem na temat zorganizowania udanej randki. Bo spotkali się nie bez przyczyny. I nie bez przyczyny Draco podzielił się wiadomością na temat swoich zamiarów związanych z wieczorem. Wcale przecież nie zamierzał ogłaszać światu wszem wobec swojej zmiany dotyczącej spraw damsko-męskich w jego wykonaniu. Już i tak wiedzieli zdecydowanie zbyt dużo o tym z kim sypiał.
    - Nic nie jadłem i nic nie piłem. A teraz z łaski swojej skończ ten temat i zajmij się lepiej doradzaniem - powiedział, stukając rytmicznie palcami o gładki blat wypolerowanego na wysoki błysk stołu.
    - Moja rada: zignoruj ją. Przestań myśleć. Zmień adres, wyjedź na jakiś czas kraju. Ta kobieta jest niebezpieczna!
    - Blaise, albo się zamknij, albo mi pomóż! - W głosie Dracona pobrzmiewała nie tylko irytacja. Za rozdrażnieniem kryło się coś więcej, choć tylko uważny obserwator, w dodatku znający badany obiekt od wielu lat mógłby dostrzec podobne objawy. Momentalnie zapaliła się czerwona lampka w głowie czarnoskórego mężczyzny.
    - Draco, chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytał bardzo, ale to bardzo powoli. Podobny ton nie zwiastował niczego dobrego. Otóż Zabini postanowił dowiedzieć się co takiego ukrywał przed nim najlepszy przyjaciel.
    - Nie - odparł szybko. Zdecydowanie zbyt szybko padła ta odpowiedź by zabrzmiała szczerze.
    - Draco...?
    Blondyn westchnął głęboko, tym razem wbijając uparcie wzrok w ciemną toń kawy. Nie mógł jednak unikać spojrzenia Diabła zbyt długo. W końcu wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem.
    - Co? - Nie dosłyszał Blaise, zresztą nie ze swojej winy.
    Stalowoniebieskie tęczówki spojrzały na niego z wyrzutem jakby powinien smażyć się w piekle za samo podpytywanie o tak delikatne i drażliwe dla młodego arystokraty tematy. Mało brakowało, a rzuciłby ciastkiem wprost w tą ciekawską twarz.
    - Nigdy nie byłem na randce.

    Dni mijały, a rozwiązanie wciąż jej umykało. Hermiona ślęczała piątą godzinę z rzędu, czytając te same akta po raz kolejny. Znała je na pamięć, każde słowo. Obudzona w środku nocy potrafiła wyrecytować głębokość ran i rozmieszczenie ich na ciele ofiary z dokładnością do kilku milimetrów bez chwili zastanowienia. Mogłaby napisać esej o jego spotkaniach biznesowych i towarzyskich. Przesłuchała każdego żyjącego, przeczesała dokładnie akta zmarłych z którymi był powiązany. Nadal jednak nic. Rozwiązanie umykało nie tylko jej, ale także wszystkim innym interesującym się tą sprawą. A tych było niemało.
    Morderstwo Notta było najgłośniejszą sprawą ostatnich miesięcy jeśli nawet nie lat. Od blisko dwóch tygodni w każdym Proroku Codziennym co najmniej strona poświęcona była tej właśnie sprawie. "Wybitni znawcy" dzielili się swoimi domysłami, znane wieszczki prorokowały kto taki mógł w tak bestialski sposób zamordować naprowadzonego na dobrą drogę człowieka. I to było największą sensacją. Najwyraźniej ktoś z Departamentu miał zdecydowanie zbyt długi język, który pewnie dodatkowo nabrał gibkości na widok sakiewki złota oferowanej przez żądnych najświeższych wiadomości dziennikarzy. Informacje od ów papli wyciągnęła jednak Rita Skeeter, posługując się sobie tylko znanymi sposobami. Jako pierwsza z niebywałą dokładnością opisała morderstwo, ubolewając nad wszelkimi ranami, które zostały zadane Nottowi. Hermiona dostawała szału ilekroć czytała rewelacje tlenionej publicystki, ostentacyjnie gniotąc przy wszystkich gazetę i wyrzucając ją do kosza. Że też nie postawiła tej pijawce ostrzejszych warunków.
    Pracując nad zabójstwem byłego Śmierciożercy dużo czasu spędziła w tutejszej kostnicy, przy okazji poznając lepiej Lindę. Wygadana i całkiem sympatyczna Latynoska wyjaśniła jej szczegółowo jak powstawały kolejne rany, potrafiąc nawet podać w jakiej kolejności zostały zadane.
    Nie wiedziała czy jest zadowolona z takiego obrotu spraw, ale została rzucona na głęboką wodę już przy pierwszym podejściu. Teraz widok zimnego trupa nie robił na niej wrażenia. U panny Martinez spotykała codziennie co najmniej kilku delikwentów w poważniejszym lub nieco mniej odstraszającym stopniu rozkładu. Ronald narzekał za to, że całe dnie spędza w pracy, ale nie przejmowała się jego narzekaniem. Przynajmniej niewdzięcznik doceni te dobre czasy kiedy każdego dnia miał na stole ciepły obiadek gotowany specjalnie pod niego. Teraz zostało mu stołowanie się u matuli albo opanowanie zalewania wrzątkiem zupek chińskich.
    Zbliżał się jednak wielkimi krokami czas kiedy każda kobieta dokładała wszelkich starań by przygotować wytworną i pyszną kolację. Co prawda na Hermionę nie spadł obowiązek goszczenia całej rodzinki Weasley'ów, gdyż sama propozycja obraziłaby Molly, ale i tak zmagała się z upieczeniem jakiegoś ciasta które podpasywałoby każdemu. Ślęcząc nad miską w której powinno być ładne ciasto o idealnej konsystencji doszła do wniosku, że jest równie beznadziejna w pieczeniu co w rozwiązywaniu zagadek morderstwa. Kiedy zorientowała się, że maltretuje to biedne ciasto od dobrych kilkunastu minut, zdecydowała się odpocząć. Może chwila wytchnienia pomoże jej znaleźć jakąś odpowiedź?

    Przyzwyczaił się już do spędzania Świąt Bożego Narodzenia w szpitalu św. Munga. Nie każdego pacjenta odwiedzały tłumy z prezentami, życząc szybkiego powrotu do zdrowia. Kilku tutejszych było w równie beznadziejnej sytuacji co on. Sami w ten najbardziej rodzinny z możliwych okresów w roku. Wpatrując się w biały sufit czekali aż pielęgniarki zaprowadzą ich do holu w którym stała ogromna choinka, przyozdobiana tysiącami bombek, koralików i światełek. Na samym wierzchołku jaśniała gwiazda. Symbol nadziei. Szkoda tylko, że złudnej.
    Spacerował korytarzem, kiedy usłyszał stukot obcasów za swoimi plecami. Ile jeszcze pannic zjawi się tutaj ignorując nakaz noszenia obuwia ochronnego? Odwrócił się by w miarę grzecznie - Święta są, nawet Malfoy'owi zdarza się panować wtedy nad ciętym językiem - zwrócić uwagę na panujące tu zasady.
    Zamarł, widząc doskonale znaną sobie postać. A nawet dwie.
    Ciemnowłosa kobieta szła pierwsza, uśmiechając się promiennie. Trzymała w ramionach wielkie pudełko opasane kolorową wstążką. Szła pewnie, niemal tanecznym krokiem. Tuż za nią, nieco mniej zdecydowanie, wolniej kroczyła druga kobieta. Czas obszedł się z nią nad wyraz łaskawie, a na bladej cerze na próżno szukać widocznych zmarszczek. Jasne włosy upięła w szykowny kok, ale na arystokratycznej twarzy malowała się niepewność.
    - Mamo, co tu robisz? - spytał, podchodząc do niej. Od czterech lat nie widywali się w tym czasie. Próbowali się unikać, a raczej to on starał się schodzić jej z drogi. Był zbyt podobny do ojca by Narcyza patrząc na niego nie widziała cienia swojego tragicznie zmarłego męża.
    - Monica namówiła mnie bym tu przyszła - odparła cicho, unikając jego wzroku. Musiało minąć kilka sekund nim zdecydowała się spojrzeć w oczy swojego syna. Cień uśmiechu przemknął przez jej twarz kiedy na niego patrzyła i wyciągnęła dłoń jakby chciała pogłaskać go po policzku w typowo matczynym geście, ale jej ręka zamarła w połowie drogi. Opuściła dłoń.
    Jeszcze zbyt wcześnie by odrodziła się między nimi dawna zażyłość.
    Skierował wzrok w stronę drugiej kobiety. Nie dała mu jednak powiedzieć ani słowa. Spojrzała na swój zegarek, odstawiła pudełko na podłogę i rzuciła:
    - Czekają już na mnie z kolacją. Do zobaczenia przy okazji. - Pojawiała się i znikała niezapowiedzianie. Nadal piękna i tajemnicza, choć już mniej pociągająca. Byli na kilku randkach, nie zdecydowali się jednak na stały związek. Wiedział, że było wielu przed nim. I domyślał się, że lista jej kochanków nagle nie przestanie się wydłużać. Czasem lądowali razem w łóżku, uważali się jednak za znajomych. On nie chciał nikomu oddawać swojego serca, a ona nie była odpowiednią kobietą by je ofiarować.

    Uwielbiała Święta. Ta atmosfera, zapach pierników unoszący się w powietrzu. Wszystkie panie, nie zważając na odświętne kreacje i drogą biżuterię na nadgarstkach i szyjach, lawirowały pomiędzy stołem w jadalni a kuchnią, z trudem mieszcząc wszystkie potrawy na Wigilijnym stole. Panowie rozlewali już koniak do kieliszków, z niecierpliwością wypatrując kiedy w końcu będą mogli sięgnąć do wypełnionych jedzeniem półmisków. Cała familia Weasley'ów rzadko miała okazję do przebywania w pełnym gronie, ale to był ten czas, kiedy nikt nie przejmował się ściskiem i brakiem miejsca.
    Nareszcie, ku uciesze Ronalda, wszyscy zasiedli do stołu, jeszcze przez chwilę rozmawiając. Hermiona czuła jak po całym dniu ścisłego postu jej żołądek domaga się wepchnięcia do ust czegokolwiek. A fakt, że miała do wyboru tyle łakoci był zupełnie inną sprawą. Zaczęła się uczta przy akompaniamencie wesołych rozmów i śpiewu kolęd rozbrzmiewających z magicznego radia.
    Rozmawiała z Ginny o zbliżającym się ślubie przyszłej pani Potter, kiedy poruszyły temat rodzinnych pamiątek. Jak się okazało, Weasley'owie mieli ich całkiem sporo i na każdym kroku spotykało się jakąś, nawet nie mając o tym pojęcia.
    - Z tego co mama mówiła, te sztućce pochodzą z pierwszej połowy osiemnastego wieku - powiedziała Ruda, pałaszując swojego karpia. Hermiona spojrzała na trzymany w ręku widelec. Po chwili jej wzrok przesunął się w kierunku noża. Zabawne, miał takie dziwne zakończenie. Nie zwróciła uwagi na bogato zdobioną rączkę, ale właśnie na nietypowe ostrze noża. Wzięła go do ręki i przyjrzała się bliżej.
    Zerwała się z miejsca.
    - Kochana, coś się stało? - zdziwiła się Molly, a oczy wszystkich zebranych skierowane były w stronę panny Granger.
    - Nie. Tak. Nie wiem - odparła. Na policzkach młodej kobiety pojawiły się rumieńce podekscytowania. - Muszę iść. - Wybiegła z Nory, teleportując się jeszcze nim drzwi zatrzasnęły się za nią.

    Matka wróciła już do domu, obiecując, że poczeka na niego z lampką wina. Spacerował korytarzami w zamyśleniu, ignorując śpiewy dobiegające z piętra niżej. Błądził myślami.
    - Malfoy! - Nie usłyszał nawoływania. - Malfoy, poczekaj!
    To nie tak, że ignorował dobrze sobie znany głos. Po prostu jedynie ciałem był tutaj, a nawet jeżeli uszy coś rejestrowały, to mózg niekoniecznie odbierał sygnały wysyłane przez wszystkie jego zmysły.
    Coś szarpnęło go za ramię. Brutalnie został przywołany na ziemię.
    - Granger, nie powinnaś teraz nadskakiwać narzeczonemu i jego parszywej rodzince? - warknął. Wzmianka o Draconie będącym miłym w Święta może i była prawdziwa. Niekoniecznie jednak musiała dotyczyć każdego. W końcu akurat szlamy nie kwalifikowały się do jego wymagań.
    - Musimy porozmawiać. To dotyczy twojego ojca - wyrzuciła z siebie szybko.
    Skrzywił się, wyszarpując ramię z jej uścisku.
    - Jak wielką idiotką jesteś skoro nie zrozumiałaś mojej reakcji kilka tygodni temu? - W jego oczach znów pojawił się gniew. I coś, czego obecności nie był świadom. A to coś dostrzegła Hermiona i znalazła w tym swoją nadzieję.
    - Daj mi chwilę bym to wytłumaczyła. Jeżeli cię to nie zainteresuje, nigdy więcej nie wrócę do tego tematu - zapewniła go. Blond arystokrata zastanawiał się przez chwilę. Nie chciał wracać do tego tematu. Ale wysłuchanie jej gwarantowało mu spokój w przyszłości.
    - Masz trzydzieści sekund.
    Skinęła głową i rozpoczęła w pośpiechu:
    - Zajmuję się teraz sprawą Notta, który został niedawno brutalnie zamordowany w swoim własnym domu...
    - Dwadzieścia dwie sekundy Granger. Tracisz mój cenny czas.
    Odetchnęła.
    - Miał na swoim ciele wiele ran. Był duszony, topiony, palony, cięty... - wymieniała.
    - Piętnaście sekund.
    - Te jego rany cięte nie były jednak zwykłe. Dość płytkie, zadane ostrym narzędziem.
    - Dziewięć sekund.
    - Morderca wbił jednak je w pierś Notta. To był sztylet, ale nie taki typowy używany do otwierania listów. Ostrze było...
    Nie pozwolił jej dokończyć.
    - Dziwnie wygięte na ostrzu? - spytał, wstrzymując oddech.
    - Dokładnie tak.
    Przez kilka uderzeń serca patrzyli na siebie w milczeniu.
    - Myślę, że twojego ojca i Notta zabiła ta sama osoba.

~FIVE~

    Granger, natychmiast na Churchilla 135a. Trzecia nad ranem. Wiadomość podesłana patronusem wybudziła ją z mocnego, spokojnego snu. Ostatnie dwa dni próbowała pozbierać się po rozmowie z Malfoy'em i kiedy w końcu udało jej się spędzić choć jedną noc bez pojawiania się w jej snach pełnych furii i bólu oczu Dracona, jak na złość coś musiało ją wybudzić. Westchnęła, niechętnie gramoląc się z łóżka. Dlaczego ludzie nie mogą mordować się w przyzwoitych porach? Środek nocy na pewno do nich nie należał. Ron poruszył się niespokojnie i zamachnął dziwnie ręką, jakby chciał ją przyciągnął do siebie. Wymruczał pod nosem niewyraźne słowa. Uśmiechnęła się lekko, czując dziwne ciepło na sercu. Wiedziała, że kiedy rano wróci, jego prawdopodobnie już nie będzie. Nachyliła się i pocałowała go w policzek.
    - Idę do pracy - szepnęła, wątpiąc by zarejestrował w ogóle jej słowa.
    Szybko przebrała się i chwyciła wczorajszą bułkę, teleportując się na odpowiednią ulicę. Teren został już zabezpieczony. Wyczuwała silne zaklęcia antymugolskie, uniemożliwiające im wejście do zamkniętego miejsca. Roiło się tu od pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, kręcących się nerwowo przed uliczką prowadzącą do domu skrytego tuż za wysokim żywopłotem. Rzucali kolejne zaklęcia, szukali śladów. Dostrzegła Barta.
    - Granger, tutaj! - Usłyszała nawoływanie Barta dobiegające z ganku. Zamrugała szybko. Co takiego zmusiło jej szefa do wstania o tak nieludzkiej porze? Jego obecność wyjaśniałaby dlaczego tak wielu czarodziejów się tutaj kręciło. Nadal jednak nie wiedziała jaki był powód tego, że on nadzorował ich pracę.
    To było chore, ale pierwszy raz czuła dziwne podekscytowanie na myśl o tym, że zobaczy miejsce zbrodni. Nigdy wcześniej nie miała okazji uczestniczyć w czymś takim. Powinna co prawda martwić się, że za którąś z tych ścian leży zimny trup, ale tak naprawdę myślała tylko o tym kiedy będzie mogła zajmować się dowodami. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów dzielił się na przeróżne mniejsze. Kilka z nich dotyczyło skazywania winnych, niektóre pisały nowe ustawy, poprawiały dawne prawa, wprowadzając do nich bardziej aktualne przepisy. Ale Hermiony marzeniem zawsze było szukanie przestępców. Mogła stać się Aurorem, ale czarnoksiężnicy których ścigali Aurorzy przeważnie krzywdzili ludzi wysoko postawionych. Nikt nie interesował się pokrzywdzonymi szaraczkami. A tacy dla niej byli najważniejsi.
    Przekroczyła próg drzwi, wchodząc do bogato urządzonego domu. Wielka posiadłość na obrzeżach Londynu jakiej w tej dzielnicy pełno. Liczne żyrandole paliły się jasnym płomieniem, oświecając jej drogę. Stąpała po perskich dywanach, przyglądając się obrazom zawieszonym na ścianach. Arystokratyczne twarze z pogardą wymalowaną w wspomnieniu. Mieli całkiem niezłego malarza. Oddał pełnie skurwysyństwa tego przeklętego rodu. I nagle wyjaśniło się dlaczego cały dział został postawiony na nogi. Tak to już jest, że kiedy umiera ktoś obrzydliwie bogaty, jego obrzydliwie bogaci dziedzice żądają wsadzenia za kratki przyczyny dla której testament w końcu został otworzony. W dziwny sposób okazują wdzięczność, ale cóż. Wszyscy albo wracali, albo kierowali się tylko do jednego miejsca. Dlatego też ruszyła w tamtym kierunku, domyślając się, że znajdzie tam swojego szefa i innych specjalistów.
    Przystanęła w progu, spoglądając bez zrozumienia na salon. Krew. Wszędzie krew. I zmasakrowane zwłoki na samym środku.
    Nie rozpoznała twarzy mężczyzny - gdyż to właśnie mężczyzna został zabity. Może dlatego, iż została ona brutalnie okaleczona; pocięta, najprawdopodobniej nożem. Ciemne, długie włosy, rozrzucone na dywanie zbroczone zostały krwią. Ubranie arystokraty leżało na fotelu, rzucone chyba w pośpiechu. Potężnie zbudowane ciało było zupełnie nagie, ale mimo niewątpiwej siły ofiary jeszcze za życia, wydawał się być teraz zaledwie szmacianą lalką. Dziwnie poskręcane kończyny, kości wybijające się przez skórę w wielu miejscach. Rozcięty brzuch i wnętrzności wyciągnięte na zewnątrz. Ból, który przeżywał przed śmiercią był niewątpliwie porażający. Nie miała nawet gdzie odwrócić wzroku, bowiem na każdej ścianie malowała się plama krwi.
    Przez głowę przemknęła jej dziwna myśl. Skąd właściwie tyle tej krwi tutaj? Człowiek rzekomo ma tylko kilka litrów, a wydawało się, że tak wiele zostało rozmazanych.
    - Jeżeli czujesz, że będziesz rzygać to na dwór - usłyszała za swoimi plecami.
    Odwróciła się w jednej chwili, czując, że jest to jej szansa by choć na kilka sekund nie patrzeć na salon. Za nią stała korpulentna Latynoska dobiegająca czterdziestki. Na pełnych, krwistoczerwonych wargach wymalowany był wesoły uśmieszek. Mimo swojej wagi i wieku, była niesamowicie atrakcyjna, nawet o czwartej nad ranem. Nosiła na sobie kitel szpitalny i z kieszeni wyciągnęła parę rękawiczek. Ogłupiona Hermiona zastanawiała się jakim cudem te długie paznokcie nie przebiją materiału.
    - To jest... - wyjąkała, nieskładnie zbierając myśli. Na nic to jednak.
    - Skarbie, takie rzeczy nie zdarzają się często, ale zdarzają. Przyzwyczaj się. Pierwsze trzy razy się rzyga, potem jest już lepiej. Jeden z twoich poprzedników to pączki przynosił na miejsce zbrodni. Właściwie to szkoda, że odszedł na emeryturę. No, ale w końcu ześwirował, można się było tego spodziewać. Znaczy, wcale mi nie przykro, że ty jesteś, czuję, że się polubimy - wyrzucała z siebie słowa, nie zwracając uwagi na obrazek rysujący się w salonie. - Ależ ze mnie papla - westchnęła. Poprawiła kruczoczarne włosy spięte w koczek i uśmiechnęła się jeszcze szerzej ukazując rządek śnieżnobiałych ząbków. - Linda. A teraz wybacz, muszę lecieć zapoznać się z tym uroczym panem. - I już minęła Hermionę, podchodząc do martwego ciała.
    Już właściwie nie wiedziała czy to naprawdę się dzieje. Zamrugała szybko, nie wiedząc czy Linda jej się nie przewidziała.
    - Widzę, że poznałaś już pannę Martinez. Tutejsza gwiazda - powiedział Bart, zbliżając się do niej. O tak, choć jedna znana jej twarz. Odetchnęła kiedy odnalazła spojrzeniem jego spokojny wzrok. Te szare tęczówki ją uspokajały. - Kiedyś zjawiła się na miejscu zbrodni w sukni wieczorowej. Urwała się z wesela własnej siostry by tu być - dodał. - A teraz oddychaj. Jeżeli to za dużo, idź na dwór wypytać sąsiadów czy nic podejrzanego nie widzieli.
    Pokręciła głową. Nie po to pracowała tyle czasu na awans by tak po prostu odpuścić podczas takiej sprawy. Potrzebowała jednak chwili oddechu. Nie co dzień widuje się podobne przypadki. Chciała tą sprawę. Nawet jeżeli oznaczało o zbliżenie się do trupa.
    - Czas zgonu? - spytała, pochylając się nad skupioną Lindą.
    Latynoska spojrzała na nią z niejakim podziwem wymalowanym w zielonych oczach.
    - No proszę, jednak dałaś radę. Dobry start - rzuciła z uznaniem. - Sądząc po rozkładzie ciała zmarł jakiś tydzień temu z powodu wykrwawienia - dodała już fachowym tonem. Wskazała dłonią na kilka ran. - Był duszony, cięty, nawet przypalany. Trafił mu się jakiś niewyżyty sadysta. Na moje to mogła być zemsta.
    Skinęła głową, sunąc wzrokiem po ciele zamordowanego mężczyzny. Skrzywiła się widząc te wszystkie rany. Zauważyła tylko jedno miejsce nietknięte przez mordercę.
    - Był Śmierciożercą? - zdziwiła się widząc Mroczny Znak na jego lewym przedramieniu.
    - Tak - odparła Linda. Wydawała się być zaskoczona. - To Nott. Nie wiedziałaś?

    Sytuacja sprzed dwóch dni siedziała mu za skórą niczym zadra. Czegokolwiek by nie zrobił, wciąż pamiętał o tym co się wydarzyło. Próbował wyrzucić z siebie ten cień nadziei, którą w nim obudziła kilkoma słowami. Tak bardzo chciał dorwać mordercę ojca. Przez cztery lata śnił nocami o tej chwili. I na razie tylko w snach miał tę przyjemność rzucenia zaklęcia śmiercionośnego.
    Nigdy nie był mordercą. Nie potrafił zabić. Kiedy bezbronny Dumbledore stał przed nim czekając na śmierć. Trzymał różdżkę wyciągniętą przed siebie wystarczyło wypowiedzieć tylko te dwa słowa. Avada Kedavra. Nie umiał jednak. Patrząc w te błękitne oczy zrozumiał, że nigdy nie będzie w stanie.
    Tamtej nocy, cztery lata temu, coś się zmieniło. Umarł przerażony chłopak, przytłoczony ogromem wymagań i stawianych mu zadań. Stracił cząstkę siebie w chwili gdy spoglądał w twarz umierającemu ojcu. Czując słabnący uścisk dłoni obudził się w nim palący ogień zemsty. Pragnął przelać krew.

    Usłyszał hałas na piętrze. Wrócił właśnie z spotkania z Zabinim. Trzasnęły drzwi wejściowe.
    - Ojcze? - zawołał, odwieszając płaszcz. Matka od kilku dni była w ich letnim domku, próbując odreagować jakoś po kolejnym nalocie urzędasów z Ministerstwa. Cały czas posądzali ich o próby dotarcia do osadzonych w Azkabanie więźniów. Mimo iż nic nie znaleźli, zostawili po sobie chaos i bałagan, wychodząc bez słowa wyjaśnienia. Kiedyś się liczyli. Ale to było kiedyś... Lucjusz Malfoy zamknął się w swoim gabinecie kiedy tylko opuścili ich dwór. Nikt nie miał prawa dostępu do niego w tych chwilach. Liczył, myślał, inwestował. Zarabiając pieniądze i powiększając rodzinne imperium znajdował spokój i wytchnienie. Zawsze jednak odpowiadał.
    Zbliżyli się do siebie przez te kilka miesięcy. Niegdyś Draco wydawało się, że jest jedynie marionetką w dłoniach ojca. Teraz jednak rozumiał, że wszystkie decyzje, które na nim wymuszał, miały na celu ochronienie go. Malfoy senior był święcie przekonany, że tylko u boku Czarnego Pana będą bezpieczni. Nie mógł się bardziej omylić.
    - Tato? - spytał, wchodząc do środka. Drzwi do gabinetu były uchylone.
    Usłyszał trzask towarzyszący teleportacji. Wciąż jednak żadnej odpowiedzi. Pchnął dębowe drzwi, wchodząc do środka.
    Zatrzymał się na progu. Przez kilka sekund wpatrywał się w ciało leżące na podłodze. Nie... On nie może być martwy. Nie! NIE!
    Blada dłoń mężczyzny uniosła się z trudem, a stalowe tęczówki napotkały wystraszone spojrzenie syna. Wycharczał coś niewyraźnie, zbyt cicho by Dracon mógł go usłyszeć. Wciąż w szoku, podbiegł do niego, ściskając dłoń ojca. Dopiero po kilku sekundach dostrzegł rękojeść sztyletu sterczącą z piersi mężczyzny. Czerwona plama na koszuli powiększała się z każdą sekundą.
    - Tato. Tato, proszę, trzymaj się - szeptał nerwowo. Piekące łzy płynęły strumieniem po bladych policzkach Dracona.
    Szpital. Muszą się teleportować. Zaraz. Teraz. JUŻ!
    Poczuł jak dłoń ojca zaciska się mocniej na jego dłoni. Nie potrafił odwrócić wzroku. Wpatrywał się w oczy ojca, nie dostrzegając w nich jednak śladu strachu.
    - Draco... Wybacz...
    Uścisk dłoni zelżał, a niebieskie tęczówki martwym wzrokiem wpatrywały się wciąż w syna. Lucjusz Malfoy już go jednak nie widział.

    Otarł niecierpliwie łzę spływającą po jego policzku. Te wspomnienia zawsze bolały. Ilekroć myślał o wydarzeniach z tamtej nocy, nie potrafił sobie z nimi poradzić. Śmierć ojca wpłynęła na niego w znacznym stopniu. Przez wiele dni wyrzucał sobie, że gdyby tylko zaraz po Hogwarcie rozpoczął studia magomedyczne, potrafiłby go ocalić. Wystarczyłoby jedno zaklęcie i zdołałby utrzymać go przy życiu. Wiedział to teraz doskonale. W najdrobniejszych pamiętał wygląd sztyletu, zakrzywienie ostrza. Wiedział ile milimetrów ponad sercem został wbity i na jaką głębokość. Mógł go ocalić... Gdyby tylko potrafił. Gdyby nie szalał przez pół roku zamiast studiować.
     Rozejrzał się po kawiarni w której spędzał swoją przerwę obiadową. Potrzebował kawy. I jakiegoś ciasta, najlepiej słodkiego, czekoladowego. Czekał aż jedna z kelnerek zainteresuje się jego osobą, kiedy do środka weszła wysoka, smukła postać. Spojrzał w stronę drzwi kiedy tylko skrzypnęły, informując go o zjawieniu się nowego klienta.
    Przyzwyczaił się, że jest jednym z nielicznych przesiadujących tutaj. Lokal znajdował się w jednej z tych wąskich, acz urokliwych uliczek, często pomijanych w codziennym biegu zapracowanych czarodziejów i mugoli. A szkoda, bo serwowany tu jabłecznik pobijał nawet te, którymi szczyciły się najbardziej kochane babunie. Klimatyczna knajpka rzadko kiedy tętniła życiem, ale też nie przytłaczała wielkością. Kilka stolików przy wejściu, dwa kilkuosobowe w głębi. Obecnie był tu on, jakaś zakochana parka szepcząca sobie czułe słówka nad malinami polanymi gorącą czekoladą. No i tajemnicza nieznajoma o kocim spojrzeniu.
    Nie zwróciła na niego uwagi, może nawet nie zauważyła, że siedzi tutaj, czytając Proroka Codziennego. Nachyliła się nad ladą, zamawiając u kelnerki espresso doppio. Zawiesił na niej wzrok, przez chwilę wpatrując się w niedbale zawiązany koczek z którego wyrwał się niesforny lok.
    Podniósł się powoli. Podszedł do niej, wciąż niezauważony.
    - Draco - powiedział cicho, uśmiechając się lekko.
    Odwróciła się w jego stronę. Zmarszczyła ciemne brwi, nie rozumiejąc. Milczała przez dłuższy czas, analizując jego słowa. Nie umiał przepraszać i pewnie nigdy się tego nie nauczy. Chciał jednak by zapomnieli o tamtej nocy i poranku, który po niej nastąpił. Wyciągnął w jej stronę dłoń. Zawahała się. Uchwyciła jednak wyciągniętą w jej stronę rękę.
    - Monica.

~FOUR~

    Talerz spadł z hukiem na podłogę. Sałata i kawałki pomidora wylądowały pod stołem, ale nawet nie drgnęła by pozbierać rozrzucone jedzenie. Ukryła twarz w dłoniach, starając się oddychać głęboko. Na nic to jednak. Przestąpiła ostrożnie nad rozbitym szkłem i usiadła na jednym z wysokich krzeseł. Nieobecny wzrok wbity był w bliżej nieznany punkt, a ona krążyła myślami daleko poza maleńką kuchnią. Westchnęła dopiero po kilku minutach, zdając sobie sprawę co się stało. Przeklęła w myślach swoją nieostrożność. Brawo Hermiono. I po co wmawiałaś sobie, że uda ci się nie przenosić pracy do domu? Ile razy zapewniałaś Rona, że życie zawodowe nigdy nie wpłynie na ciebie w takim stopniu? Przecież od początku wiedziałaś, że to się nigdy nie uda. A może byłaś tak przekonująca, że w pewnym momencie nawet sama uwierzyłaś we własne słowa? Bzdury, wierutne bzdury. Bo niby dlaczego teraz wciąż wspominasz słowa zapisane na lekko przyżółkłym już papierze? Dlaczego pamiętasz każde słowo? I dlaczego do jasnej cholery tak bardzo chcesz rozwiązać tą sprawę? Obie dobrze wiemy, że nie z powodu chęci udowodnienia wszystkim, że potrafisz rozwiązać sprawę, której ani o cal nie ruszyli najlepsi przed tobą.
    Późne popołudnie, niby takie samo jak wszystkie inne. Ginny wysłała zaproszenie by wpadła wieczorem pogadać. Miały ustalić co kupują rodzicom Rona na Święta i wspólnie złożyć się na prezent. A także przy okazji poruszyć typowo babskie tematy, których Harry czy Ron nigdy nie zrozumieją. Karteczka leżała na jednym z regałów, bezskutecznie domagając się choć odrobiny zainteresowania ze strony Hermiony. Niestety, dziś tylko wybrane kartki mogły liczyć na jej uwagę. Pół nocy przesiedziała w Ministerstwie Magii, wracając do domu dopiero nad ranem. Wzięła szybki prysznic, przebrała się i wróciła do starych archiw. Kolejne kilka godzin spędziła pomiędzy zakurzonymi regałami, dopóki Bart nie wyrzucił jej z pracy, odgrażając się, że jeśli jeszcze ją dziś zobaczy z jakimiś teczkami w ręku, wyśle ją na przymusowy urlop. Tak więc krążyła po mieszkaniu, zastanawiając się co takiego się stało cztery lata temu. Zdążyła przeczytać akta już kilkanaście razy, ale wciąż miała wrażenie, że coś istotnego jej umykało.
   
    - Hermiono, daj sobie spokój. Ta sprawa była głośna cztery lata temu. Najlepsi próbowali, ale nic nie znaleźli. Jak to się stało, że nic o tym nie słyszałaś? - spytała Ginny, rozkładając talerze. Harry i Ron lada moment mieli wrócić, ale zostało im jeszcze kilkanaście minut do kolacji. Mogły więc spokojnie porozmawiać i omówić wszystko co dręczyło pannę Granger. Tylko o nieporozumieniach z Ronaldem nie mogła mówić.
    - Byłyśmy wtedy razem na siódmym roku, skupiłam się na nauce. Poza tym Malfoy'a nie było w szkole więc plotki nie krążyły po szkole - odpowiedziała. Zbyt wiele razy roztrząsała jak to się stało, że morderstwo Lucjusza umknęło jej czujnej uwadze. A może słyszała, tylko nie chciała zapamiętać wzmianki o jego śmierci? Tak wielu zginęło podczas bitwy o Hogwart. Wolała nie myśleć o tym ile osób jeszcze biorących w niej udział miało pożegnać się z tym światem przedwcześnie.
    - Dlaczego to ruszasz teraz? Odpuść. Tylko rozdrapujesz stare rany - dodała rudowłosa, sięgając po czajnik w którym wrzała już woda. Zalała dwie zielony herbaty i ustawiła obie na stole, jedną podsuwając przyjaciółce. - Malfoy był ważną osobą, nawet jeśli stracił sporo po porażce Voldemorta. Gdyby były jakieś wskazówki, na pewno ktoś by je dostrzegł. - Młoda Wealsey'ówna próbowała stopować zapał Hermiony, jednak wymalowane w ciemnobrązowych oczach zacięcie wyraźnie świadczyło, że efekt był bardzo daleki od zamierzonego.
    - No tak, ale minęło trochę czasu, więc niektóre znaki będą bardziej wyraźne - powiedziała z przekonaniem. - I nie wywracaj oczami! - zawołała, rzucając w Ginny jednym z ciastek leżących na talerzyku. Oburzona Ruda odpowiedziała tym samym, ale mimo zaciętej walki na czekoladowe słodkości, na twarzach obu pań wymalowane były wesołe uśmiechy. Dobrą zabawę przerwało im dopiero wejście dwóch panów, nieco zaskoczonych podobnym widokiem.
    - Tyle jedzenia marnujecie - jęknął Ron, wywołując tym samym salwę śmiechu u pozostałej trójki.
    Hermiona szybko posprzątała cały bałagan, wyrzucając porozrzucane kawałki ciastek do kosza. W tym czasie Ginny mieszała podgrzewany sos. Panna Granger skorzystała z okazji i nachyliła się nad przyjaciółką, szepcząc jej do ucha prośbę.
    - Tylko nie mów Ronowi czym się aktualnie zajmuję.

    Drzwi zatrzasnęły się za gośćmi i Harry wylądował z głośnym westchnieniem na kanapie w ich domu. Niewielki, ale w pełni własny. Wybraniec kupił go zaledwie pół roku temu za część jednej z piramidek złota usypanych w jego skrytce w banku Gringotta. Przez blisko sześć miesięcy biegali razem po sklepach, kupując zarówno wszystkie meble, jak i najdrobniejsze bibelotki. Wili wspólne gniazdko, snując przy tym plany na przyszłość. Wybrali nawet imiona dzieci, ustalając, że zatrzymają się gdzieś w połowie pomiędzy wielką rodziną Ginny i jej licznym rodzeństwem, a byciem jedynakiem. W chwili obecnej oscylowali w trójkę, maksymalnie czwórkę dzieci. Butelka napoczętego czerwonego wina wciąż była do połowy pełna. Ron oznajmił, że nie pije bo jutrzejszego ranka musi wcześnie wstać, a Hermiona nigdy nie przepadała za alkoholem, nawet tak subtelnym. Sięgnął po dwa kieliszki i rozlał wino do nich, odstawiając szkło na chwilę na stolik. Kiedy tylko Ginny skończyła rzucać zaklęcia sprzątające, opadła na sofie tuż obok niego. Wtuliła się w Harry'ego, przymykając na chwilę oczy. Uśmiechnęła się lekko kiedy podczuła jak jego dłoń powoli sunie po rudych włosach, przeczesując je i gładząc.
    - Co cię dręczy? - spytał. Spięła się lekko, ale szybko udobruchał ją przyciągając bliżej siebie. - Cały wieczór byłaś spięta.
    Sięgnęła po wino, biorąc łyk alkoholu. Przez kilka sekund milczała, wpatrując się w ciemny burgund.
    - Obiecałam Hermionie, że Ron się nie dowie. Dlatego nie możesz mu nic powiedzieć - powiedziała, unosząc wzrok. Na twarzy Harry'ego odmalowało się zdziwienie i wahanie. Skinął jednak głową, przystając na jej prośbę. Odetchnęła głębiej, zebrała myśli i opowiedziała mu o wszystkim.

    To nie było jedno z tych miejsc do których może wejść każdy. Przeważnie przed klubami o tej porze w piątkowe wieczory tworzyła się długa kolejka gotowych na podryw mężczyzn i skąpo ubranych kobiet, naiwnie liczących na to, że kawałek odkrytego ciała przekona bramkarza do wpuszczenia ich. I właściwie to miały rację, gdyż przeważnie się udawało. Tu jednak żadnej kolejki nie było. Tylko jeden, ubrany w elegancki garnitur mężczyzna stał przy drzwiach, witając dobrze sobie znanych klientów. Kiedy wysoka postać jasnowłosego mężczyzny wyłoniła się z mroku, ochroniach odsunął się od drzwi i skinął uprzejmie głową.
    - Witam ponownie, panie Malfoy. Udanego wieczoru - powiedział niskim głosem, przepuszczając go.
    - Dziękuję, Simon - odparł, wchodząc do środka.
    Panował tu przyjemny półmrok, kryjący skutecznie grzeszne twarze przed ciekawskimi spojrzeniami. Czerwone światło padało na parkiet, gdzie kilka splecionych ze sobą par tak blisko, iż trudno było odróżnić w którym miejscu kończy się jedno ciało, a zaczyna drugie, kołysało się w wolnym rytmie nastrojowej muzyki. Z dala od ogarniętych subtelnym pożądaniem, na wygodnych, skórzanych kanapach zasiadali ważni klienci, obsługiwani przez kusząco ubrane kelnerki, regularnie przynoszące im najdroższe drinki i alkohole z najwyższej półki. Pozdrowili Dracona, a on odpowiedział im podobnym gestem. Pokręcił jednak głową kiedy usłyszał zaproszenie. Nie zamierzał dzisiejszego wieczoru do nich dołączyć. Miał nieco inny cel niż poważne rozmowy na istotne tematy.
    - Whisky z lodem. Dwie kostki - zamówił u barmana, który chwilę później podsunął mu szklankę z bursztynowym płynem. Upił łyk, delektując się wyrazistym smakiem. Odwrócił się od lady barowej, obserwując wszystko co działo się w klubie. Kilka samotnych kobiet zerkało na nich z ciekawością, jednak nie zwrócił na żadną z nich większej uwagi. Kokietowały go ilekroć tutaj przychodził. I czasem nawet którejś udało się zaciągnąć go do łóżka, wykorzystując wyjątkowo podły nastrój Malfoy'a. Dziś też chciał pozwolić odpocząć myślom. Ale przede wszystkim dobrze się zabawić.
    Była i Ona. Widział ją ostatnio kilka miesięcy temu. Wtedy jednak pozostawała nieuchwytna, zniknęła nim zdążył dowiedzieć się kim była. Kilka razy pytał nawet o nią znajomych, zainteresowany niebanalną urodą nieznajomej. Nikt jednak nie słyszał o niej ani słowa. W końcu zapomniał. A teraz wróciła. Osamotniona na parkiecie, powoli poruszała biodrami, sącząc czerwone wino. Długie czarne włosy spływały kaskadą łagodnych fal na szczupłe plecy, a idealne ciało podkreślała czarna, ściśle przylegająca do ciała podkreślała idealne, kobiece kształty. Spojrzała wprost na niego i przez kilka sekund jego stalowoniebieskie tęczówki wpatrywały się w jej ciemne oczy. Rozchyliła lekko czerwone usta i, kokieteryjnie przygryzając dolną wargę odwróciła się do niego plecami. Uśmiechnął się lekko i dopił swoją whisky. Pusta szklanka została z niemal bezlitosną siłą odstawiona na blat. Wstał, pewnym krokiem idąc w jej stronę.
    Dłonie mężczyzny oplotły szczupłą talię kobiety. Przez sekundę nie wątpiła kto odważył się do niej podejść. Odwróciła się w jego stronę, patrząc na niego z nieskrywanym pożadaniem bijącym z spojrzenia ciemnych oczu. Seksualne napięcie między nimi było wręcz namacalne. Żadne słowa nie padły. Nie chcieli znać swoich imion, wiedzieć o sobie czegokolwiek. Wystarczyła im świadomość, że ta noc należy do nich.

    Zamknął kopniakiem drzwi, gdy jego ręce łapczywie poznawały zakamarki ciała kobiety. Zrywała z niego koszulę, nie przejmując się drogim materiałem czy chociażby zwykłą ludzką przyzwoitością. Strzępki jasnego materiału wylądowały chwilę później na podłodze. Przycisnął ją do siebie, spijając z ust namiętne pocałunki. Olśniewająca sukienka podwinęła się już na wysokość bioder. Na oślep podążali ku jego sypialni, choć łóżko nie stanowiło priorytetu, byle mieli choć skrawek miejsca tylko dla siebie. Na jego szyi pozostawiała ślady czerwonej szminki, szukając dłońmi klamry paska.
    Wylądowała miękko na satynowej pościeli, już pozbawiona drogiej sukienki. Jedynie koronkowa, czarna bielizna skrywała ostatnie tajemnice jej ciała, oddziałowując na podnieconego Dracona bardziej niż gdyby widział ją nagą. Dżinsy mężczyzny dołączyły do porzuconych warstw jego kochanki. Przewróciła go na plecy, siadając okrakiem na biodrach Malfoy'a. Uśmiechnęła się zadziornie wyczuwając jak jej pragnie. Obdarowała jego tors pocałunkami, wędrując ustami w dół.
    Czuł jak jej paznokcie wbijają się w jego plecy. Słyszał spazmatyczne jęki, których już nawet nie próbowała tłumić. I okrzyk rozkoszy kiedy dotarli razem na szczyt.

    Rona nie było. Wyszedł z samego rana, nawet jej nie budząc. Wiedziała, że wróci dopiero późnym wieczorem. Nie wtrącała się w sprawy związane z sklepem. Pomoc George'owi najwyraźniej sprawiała przyjemność jej narzeczonemu. Początkowo myślała, że robi to tylko po to by dotrzymać towarzystwa starszemu bratu. W końcu nie łatwo było pogodzić się z stratą najbliższego przyjaciela i bliźniaka zarazem. Po pewnym czasie pojawiły się jednak myśli, że Ronalda stać na nieco więcej. Starała się nie naciskać, choć nie przychodziło to łatwo. A dziś podobno mieli ważną rozmowę na temat otworzenia nowej filii w Hogsmeade, dlatego nie spodziewała się ukochanego zbyt szybko.
    Miała wobec tego dość dużo czasu by porozmawiać z... No właśnie, całą zagadką, której nie można było odkrywać była tajemnica, z kim panna Granger zamierzała przeprowadzić ważną rozmowę. Adres zdobyła poprzez zajrzenie do kilku papierków, teoretycznie będących dla niej zakazanymi. Ale o tym sza... Nie lubiła łamać zasad, choć czasem sytuacja wymagała poświęceń.
    Stała przed drzwiami i wahała się. Jeśli zapuka, a on otworzy, co mu powie? No dobrze, była Hermioną Granger. Oczywistym było, że przygotowała sobie przemowę idealną. Taką, której nie można niczego zarzucić. Taką, która przekona go do współpracy. To zeznań Dracona brakowało w aktach i miała przeczucie, że kiedy je zdobędzie, dowie się czegoś więcej. Nie wiedziała dlaczego zaginęły, wszakże w dalszych notatkach były one wspominane. Najbardziej oczywistą odpowiedzią była ta właściwa - to sam Draco zabrał je ze sobą kiedy śledztwo zostało zamknięte i nikomu już nie miały się przydać.
    W końcu zebrała w sobie odwagę. Chciała poznać prawdę, a on jej w tym pomoże. Zapukała.
    Nastała chwila ciszy, kiedy wstrzymywała oddech. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Draco. Nim zdążyła się powstrzymać, zlustrowała go wzrokiem. A na biodrach przewiązany miał jedynie ręcznik, co spowodowało, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Natychmiast spojrzała w jego twarz, starając się nie zerkać na nagi tors.    
    - Czego chcesz, Granger? - warknął. No tak, w końcu Malfoy. Czego się po nim spodziewać?
    - Chcę porozmawiać, może ubierzesz się i... - spróbowała cokolwiek powiedzieć, ale przerwał jej.
    - Nie, mów teraz.
    Westchnęła i przeczesała dłonią splątane włosy.
    - W aktach dotyczących śmierci twojego ojca brakowało twoich zeznań i pomyślałam... - Ponownie nie dane jej było dokończyć. Wściekłość, wręcz furia, odmalowała się w jego oczach. Palce zacisnęły się na klamce aż żałośnie zaskrzypiała pod jego uściskiem.
    - Zostaw to Granger. Nie ruszaj tej sprawy. Inaczej coś przypadkiem może ci się stać - wycedził. Nim zdążyła otworzyć usta, zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

    Kipiała w nim wściekłość. Jak śmiała?! Ona. SZLAMA! Interesowała się sprawą, którą zamknięto cztery lata temu. Miał nigdy do niej nie wracać. NIGDY! Krzesło było pierwszym co nasunęło mu się pod rękę. Przewrócił je z siłą, ledwie widząc cokolwiek przez czerwone plamy furii przysłaniającymi mu zarówno wzrok jak i zdrowy rozsądek. Otulona w cienką kołdrę kobieta wysunęła się z sypialni.
    - Co się stało? - spytała przyjemnie zachrypniętym, seksownym głosem. Zmarszczyła ciemne brwi, obserwując uważnie blondyna. Przez kilka sekund dyszał ze złości i zdawało się, że nie usłyszał jej słów. Po chwili jednak uniósł wzrok.
    - Wynoś się. - Drgnęła, zaskoczona. - WYNOŚ SIĘ!