~SIX~

    - Chcesz mi powiedzieć, że idziesz na randkę z kobietą, którą już widziałeś nagą? - To była dziwna sytuacja. Wręcz chora. Draco Malfoy mógł się zmienić, ale nie ma szans by tak po prostu zmienił swoje podejście do kobiet. Nawet jeżeli ta cała Monica to bogini przyćmiewającą swą urodą Afrodytę i mądrzejsza od samego Merlina to wciąż... No po prostu nie! Najwyraźniej tleniony nabawił się jakiegoś urazu podczas tego całego bawienia się w pana doktora.
    Zabini spojrzał podejrzliwie na swojego przyjaciela. W pewnym sensie zaczynał nawet wątpić, że to naprawdę z Draconem na do czynienia. Eliksir wielosokowy cwana sprawa, może ktoś się podszywa? Zawsze uważał, że wielu facetów chętnie choć jeden dzień pobyłoby TYM Malfoy'em. A co jeśli chociażby rudy Weasley - którykolwiek, ich było tak wielu, że nawet imion wszystkich nie pamiętał - właśnie przetrzymuje nieprzytomnego Draco w jakiejś ciemnej piwnicy? Straszna myśl. Potrząsnął głową, jakby próbował się w ten sposób ich pozbyć. Niestety, nic to nie dało.
    - Dokładnie tak. Sądzę, że po sześciokrotnym zadaniu tego samego pytania i moim sześciokrotnym potwierdzeniu, mógłbyś już łaskawie w to uwierzyć. A przynajmniej zrozumieć - odparł znudzony blondyn. Leniwie uniósł wzrok znad swojej kawy, spoglądając na Baise'a. Tak trudno było nadążyć za kilkoma prostymi słowami?
    - Co ona ci zrobiła?! Draco, przyznaj się! Piłeś coś albo jadłeś przygotowanego przez nią? Dobrze wiesz, że mogła dolać ci eliksiru miłości! - zaprotestował. I weź tu próbuj porozmawiać z najlepszym przyjacielem na temat zorganizowania udanej randki. Bo spotkali się nie bez przyczyny. I nie bez przyczyny Draco podzielił się wiadomością na temat swoich zamiarów związanych z wieczorem. Wcale przecież nie zamierzał ogłaszać światu wszem wobec swojej zmiany dotyczącej spraw damsko-męskich w jego wykonaniu. Już i tak wiedzieli zdecydowanie zbyt dużo o tym z kim sypiał.
    - Nic nie jadłem i nic nie piłem. A teraz z łaski swojej skończ ten temat i zajmij się lepiej doradzaniem - powiedział, stukając rytmicznie palcami o gładki blat wypolerowanego na wysoki błysk stołu.
    - Moja rada: zignoruj ją. Przestań myśleć. Zmień adres, wyjedź na jakiś czas kraju. Ta kobieta jest niebezpieczna!
    - Blaise, albo się zamknij, albo mi pomóż! - W głosie Dracona pobrzmiewała nie tylko irytacja. Za rozdrażnieniem kryło się coś więcej, choć tylko uważny obserwator, w dodatku znający badany obiekt od wielu lat mógłby dostrzec podobne objawy. Momentalnie zapaliła się czerwona lampka w głowie czarnoskórego mężczyzny.
    - Draco, chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytał bardzo, ale to bardzo powoli. Podobny ton nie zwiastował niczego dobrego. Otóż Zabini postanowił dowiedzieć się co takiego ukrywał przed nim najlepszy przyjaciel.
    - Nie - odparł szybko. Zdecydowanie zbyt szybko padła ta odpowiedź by zabrzmiała szczerze.
    - Draco...?
    Blondyn westchnął głęboko, tym razem wbijając uparcie wzrok w ciemną toń kawy. Nie mógł jednak unikać spojrzenia Diabła zbyt długo. W końcu wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem.
    - Co? - Nie dosłyszał Blaise, zresztą nie ze swojej winy.
    Stalowoniebieskie tęczówki spojrzały na niego z wyrzutem jakby powinien smażyć się w piekle za samo podpytywanie o tak delikatne i drażliwe dla młodego arystokraty tematy. Mało brakowało, a rzuciłby ciastkiem wprost w tą ciekawską twarz.
    - Nigdy nie byłem na randce.

    Dni mijały, a rozwiązanie wciąż jej umykało. Hermiona ślęczała piątą godzinę z rzędu, czytając te same akta po raz kolejny. Znała je na pamięć, każde słowo. Obudzona w środku nocy potrafiła wyrecytować głębokość ran i rozmieszczenie ich na ciele ofiary z dokładnością do kilku milimetrów bez chwili zastanowienia. Mogłaby napisać esej o jego spotkaniach biznesowych i towarzyskich. Przesłuchała każdego żyjącego, przeczesała dokładnie akta zmarłych z którymi był powiązany. Nadal jednak nic. Rozwiązanie umykało nie tylko jej, ale także wszystkim innym interesującym się tą sprawą. A tych było niemało.
    Morderstwo Notta było najgłośniejszą sprawą ostatnich miesięcy jeśli nawet nie lat. Od blisko dwóch tygodni w każdym Proroku Codziennym co najmniej strona poświęcona była tej właśnie sprawie. "Wybitni znawcy" dzielili się swoimi domysłami, znane wieszczki prorokowały kto taki mógł w tak bestialski sposób zamordować naprowadzonego na dobrą drogę człowieka. I to było największą sensacją. Najwyraźniej ktoś z Departamentu miał zdecydowanie zbyt długi język, który pewnie dodatkowo nabrał gibkości na widok sakiewki złota oferowanej przez żądnych najświeższych wiadomości dziennikarzy. Informacje od ów papli wyciągnęła jednak Rita Skeeter, posługując się sobie tylko znanymi sposobami. Jako pierwsza z niebywałą dokładnością opisała morderstwo, ubolewając nad wszelkimi ranami, które zostały zadane Nottowi. Hermiona dostawała szału ilekroć czytała rewelacje tlenionej publicystki, ostentacyjnie gniotąc przy wszystkich gazetę i wyrzucając ją do kosza. Że też nie postawiła tej pijawce ostrzejszych warunków.
    Pracując nad zabójstwem byłego Śmierciożercy dużo czasu spędziła w tutejszej kostnicy, przy okazji poznając lepiej Lindę. Wygadana i całkiem sympatyczna Latynoska wyjaśniła jej szczegółowo jak powstawały kolejne rany, potrafiąc nawet podać w jakiej kolejności zostały zadane.
    Nie wiedziała czy jest zadowolona z takiego obrotu spraw, ale została rzucona na głęboką wodę już przy pierwszym podejściu. Teraz widok zimnego trupa nie robił na niej wrażenia. U panny Martinez spotykała codziennie co najmniej kilku delikwentów w poważniejszym lub nieco mniej odstraszającym stopniu rozkładu. Ronald narzekał za to, że całe dnie spędza w pracy, ale nie przejmowała się jego narzekaniem. Przynajmniej niewdzięcznik doceni te dobre czasy kiedy każdego dnia miał na stole ciepły obiadek gotowany specjalnie pod niego. Teraz zostało mu stołowanie się u matuli albo opanowanie zalewania wrzątkiem zupek chińskich.
    Zbliżał się jednak wielkimi krokami czas kiedy każda kobieta dokładała wszelkich starań by przygotować wytworną i pyszną kolację. Co prawda na Hermionę nie spadł obowiązek goszczenia całej rodzinki Weasley'ów, gdyż sama propozycja obraziłaby Molly, ale i tak zmagała się z upieczeniem jakiegoś ciasta które podpasywałoby każdemu. Ślęcząc nad miską w której powinno być ładne ciasto o idealnej konsystencji doszła do wniosku, że jest równie beznadziejna w pieczeniu co w rozwiązywaniu zagadek morderstwa. Kiedy zorientowała się, że maltretuje to biedne ciasto od dobrych kilkunastu minut, zdecydowała się odpocząć. Może chwila wytchnienia pomoże jej znaleźć jakąś odpowiedź?

    Przyzwyczaił się już do spędzania Świąt Bożego Narodzenia w szpitalu św. Munga. Nie każdego pacjenta odwiedzały tłumy z prezentami, życząc szybkiego powrotu do zdrowia. Kilku tutejszych było w równie beznadziejnej sytuacji co on. Sami w ten najbardziej rodzinny z możliwych okresów w roku. Wpatrując się w biały sufit czekali aż pielęgniarki zaprowadzą ich do holu w którym stała ogromna choinka, przyozdobiana tysiącami bombek, koralików i światełek. Na samym wierzchołku jaśniała gwiazda. Symbol nadziei. Szkoda tylko, że złudnej.
    Spacerował korytarzem, kiedy usłyszał stukot obcasów za swoimi plecami. Ile jeszcze pannic zjawi się tutaj ignorując nakaz noszenia obuwia ochronnego? Odwrócił się by w miarę grzecznie - Święta są, nawet Malfoy'owi zdarza się panować wtedy nad ciętym językiem - zwrócić uwagę na panujące tu zasady.
    Zamarł, widząc doskonale znaną sobie postać. A nawet dwie.
    Ciemnowłosa kobieta szła pierwsza, uśmiechając się promiennie. Trzymała w ramionach wielkie pudełko opasane kolorową wstążką. Szła pewnie, niemal tanecznym krokiem. Tuż za nią, nieco mniej zdecydowanie, wolniej kroczyła druga kobieta. Czas obszedł się z nią nad wyraz łaskawie, a na bladej cerze na próżno szukać widocznych zmarszczek. Jasne włosy upięła w szykowny kok, ale na arystokratycznej twarzy malowała się niepewność.
    - Mamo, co tu robisz? - spytał, podchodząc do niej. Od czterech lat nie widywali się w tym czasie. Próbowali się unikać, a raczej to on starał się schodzić jej z drogi. Był zbyt podobny do ojca by Narcyza patrząc na niego nie widziała cienia swojego tragicznie zmarłego męża.
    - Monica namówiła mnie bym tu przyszła - odparła cicho, unikając jego wzroku. Musiało minąć kilka sekund nim zdecydowała się spojrzeć w oczy swojego syna. Cień uśmiechu przemknął przez jej twarz kiedy na niego patrzyła i wyciągnęła dłoń jakby chciała pogłaskać go po policzku w typowo matczynym geście, ale jej ręka zamarła w połowie drogi. Opuściła dłoń.
    Jeszcze zbyt wcześnie by odrodziła się między nimi dawna zażyłość.
    Skierował wzrok w stronę drugiej kobiety. Nie dała mu jednak powiedzieć ani słowa. Spojrzała na swój zegarek, odstawiła pudełko na podłogę i rzuciła:
    - Czekają już na mnie z kolacją. Do zobaczenia przy okazji. - Pojawiała się i znikała niezapowiedzianie. Nadal piękna i tajemnicza, choć już mniej pociągająca. Byli na kilku randkach, nie zdecydowali się jednak na stały związek. Wiedział, że było wielu przed nim. I domyślał się, że lista jej kochanków nagle nie przestanie się wydłużać. Czasem lądowali razem w łóżku, uważali się jednak za znajomych. On nie chciał nikomu oddawać swojego serca, a ona nie była odpowiednią kobietą by je ofiarować.

    Uwielbiała Święta. Ta atmosfera, zapach pierników unoszący się w powietrzu. Wszystkie panie, nie zważając na odświętne kreacje i drogą biżuterię na nadgarstkach i szyjach, lawirowały pomiędzy stołem w jadalni a kuchnią, z trudem mieszcząc wszystkie potrawy na Wigilijnym stole. Panowie rozlewali już koniak do kieliszków, z niecierpliwością wypatrując kiedy w końcu będą mogli sięgnąć do wypełnionych jedzeniem półmisków. Cała familia Weasley'ów rzadko miała okazję do przebywania w pełnym gronie, ale to był ten czas, kiedy nikt nie przejmował się ściskiem i brakiem miejsca.
    Nareszcie, ku uciesze Ronalda, wszyscy zasiedli do stołu, jeszcze przez chwilę rozmawiając. Hermiona czuła jak po całym dniu ścisłego postu jej żołądek domaga się wepchnięcia do ust czegokolwiek. A fakt, że miała do wyboru tyle łakoci był zupełnie inną sprawą. Zaczęła się uczta przy akompaniamencie wesołych rozmów i śpiewu kolęd rozbrzmiewających z magicznego radia.
    Rozmawiała z Ginny o zbliżającym się ślubie przyszłej pani Potter, kiedy poruszyły temat rodzinnych pamiątek. Jak się okazało, Weasley'owie mieli ich całkiem sporo i na każdym kroku spotykało się jakąś, nawet nie mając o tym pojęcia.
    - Z tego co mama mówiła, te sztućce pochodzą z pierwszej połowy osiemnastego wieku - powiedziała Ruda, pałaszując swojego karpia. Hermiona spojrzała na trzymany w ręku widelec. Po chwili jej wzrok przesunął się w kierunku noża. Zabawne, miał takie dziwne zakończenie. Nie zwróciła uwagi na bogato zdobioną rączkę, ale właśnie na nietypowe ostrze noża. Wzięła go do ręki i przyjrzała się bliżej.
    Zerwała się z miejsca.
    - Kochana, coś się stało? - zdziwiła się Molly, a oczy wszystkich zebranych skierowane były w stronę panny Granger.
    - Nie. Tak. Nie wiem - odparła. Na policzkach młodej kobiety pojawiły się rumieńce podekscytowania. - Muszę iść. - Wybiegła z Nory, teleportując się jeszcze nim drzwi zatrzasnęły się za nią.

    Matka wróciła już do domu, obiecując, że poczeka na niego z lampką wina. Spacerował korytarzami w zamyśleniu, ignorując śpiewy dobiegające z piętra niżej. Błądził myślami.
    - Malfoy! - Nie usłyszał nawoływania. - Malfoy, poczekaj!
    To nie tak, że ignorował dobrze sobie znany głos. Po prostu jedynie ciałem był tutaj, a nawet jeżeli uszy coś rejestrowały, to mózg niekoniecznie odbierał sygnały wysyłane przez wszystkie jego zmysły.
    Coś szarpnęło go za ramię. Brutalnie został przywołany na ziemię.
    - Granger, nie powinnaś teraz nadskakiwać narzeczonemu i jego parszywej rodzince? - warknął. Wzmianka o Draconie będącym miłym w Święta może i była prawdziwa. Niekoniecznie jednak musiała dotyczyć każdego. W końcu akurat szlamy nie kwalifikowały się do jego wymagań.
    - Musimy porozmawiać. To dotyczy twojego ojca - wyrzuciła z siebie szybko.
    Skrzywił się, wyszarpując ramię z jej uścisku.
    - Jak wielką idiotką jesteś skoro nie zrozumiałaś mojej reakcji kilka tygodni temu? - W jego oczach znów pojawił się gniew. I coś, czego obecności nie był świadom. A to coś dostrzegła Hermiona i znalazła w tym swoją nadzieję.
    - Daj mi chwilę bym to wytłumaczyła. Jeżeli cię to nie zainteresuje, nigdy więcej nie wrócę do tego tematu - zapewniła go. Blond arystokrata zastanawiał się przez chwilę. Nie chciał wracać do tego tematu. Ale wysłuchanie jej gwarantowało mu spokój w przyszłości.
    - Masz trzydzieści sekund.
    Skinęła głową i rozpoczęła w pośpiechu:
    - Zajmuję się teraz sprawą Notta, który został niedawno brutalnie zamordowany w swoim własnym domu...
    - Dwadzieścia dwie sekundy Granger. Tracisz mój cenny czas.
    Odetchnęła.
    - Miał na swoim ciele wiele ran. Był duszony, topiony, palony, cięty... - wymieniała.
    - Piętnaście sekund.
    - Te jego rany cięte nie były jednak zwykłe. Dość płytkie, zadane ostrym narzędziem.
    - Dziewięć sekund.
    - Morderca wbił jednak je w pierś Notta. To był sztylet, ale nie taki typowy używany do otwierania listów. Ostrze było...
    Nie pozwolił jej dokończyć.
    - Dziwnie wygięte na ostrzu? - spytał, wstrzymując oddech.
    - Dokładnie tak.
    Przez kilka uderzeń serca patrzyli na siebie w milczeniu.
    - Myślę, że twojego ojca i Notta zabiła ta sama osoba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz