~ONE~

Grudzień, rok 2002

    - Kochanie, wróciłam! - Młoda kobieta zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe małej kawalerki, odwieszając długi zimowy płaszcz. Potrząsnęła czupryną brązowych loków, wytrzepując z nich pierwszy tegoroczny śnieg, który najwyraźniej zadomowił się w gęstwinie splątanych włosów. Ciężka torba wylądowała tuż obok wysokich kozaków, momentalnie ściągniętych z zmarzniętych stóp, domagających się choć odrobiny ciepła; chyba jeszcze nie znalazł się na tyle odważny – bądź szalony – człek, chadzający po tym świecie, nie ważne czy mugolskim czy czarodziejskim, który sprawdził co takiego targała na ramieniu Hermiona Granger.
    Dobry humor utrzymywał się u niej od samiuśkiego rana, kiedy to niemalże wyskoczyła z łóżka jak na skrzydłach, wypiła parującą zieloną herbatę i pogrążyła w lekturze Proroka Codziennego, świeżo dostarczonego przez sowią pocztę. Wydawać by się było, że wstawanie bladym świtem i ciągłe przewracanie się nocą z nerwów przed oddaniem zlecenia, próbując przy tym ignorować nieustanne pochrapywanie śpiącego w najlepsze narzeczonego nie stanowi najlepszego początku dnia, ale nie dla niej. Nie żeby wierzyła w intuicję, nawet tą kobiecą, ale jakiś wewnętrzny głosik podpowiadał jej, że wszystko dziś się uda. Nie po to ślęczała wiele samotnych wieczorów nad raportami, świstkami i zawiadomieniami, by teraz jej sprawozdanie miało okazać się nie dość dobre. Była najlepsza, o czym zdążyła się przekonać przez ostatnie pięć miesięcy stażu u Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Pochwały i podwyżki powoli odpychały w kąt wiecznie niepewną swoich możliwości kujonicę z Hogwartu, dla której wizja niepowodzenia wydawała się być spełnieniem najstraszliwszego z koszmarów.
    - Ron? - spytała, wchodząc do małej kuchni. Uśmiech wymalowany na różanych ustach panny Granger momentalnie zbladł, po kilku sekundach formując się w wąską linię, tak podobną do tej widywanej na twarzy surowej profesor McGonagall. - Oczywiście - mruknęła ze złością. Dlaczego wcale nie zdziwił jej talerz niedbale wstawiony do zlewu, na którym wciąż leżały resztki śniadania rudzielca? Ani widok kubka zostawionego na końcu stołu, tuż koło kilku wielkich kropli po rozlanym mleku. Niebezpieczny błysk pojawił się w jej oczach, nie zwiastujący niczego dobrego. Z złością chwyciła kubek, wstawiła go obok talerza i odkręciła kurek z której momentalnie popłynęła niemal wrząca woda. Nie zwracając jednak uwagi na temperaturę wody, szorowała brudne naczynia, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
    Przeważnie nie paliła. Wykluczając jednak naturalnie sytuacje taka jak ta. Inna sprawa, że podobnych sytuacji ostatnimi czasy było tyle, że zdążyła pozbyć się paczki w przeciągu niecałego tygodnia. Usiadła na jednym z krzeseł przy kuchennym stole, przywołując swoją sekretną paczkę, o której istnieniu nie wiedział nikt poza Emily, dobrą znajomą z pracy z którą czasem popalała kiedy praca była zbyt stresująca i potrzebowała oderwania; pączki przestały wchodzić w grę z chwilą gdy ulubione dżinsy dziwnym trafem nie chciały się dopiąć. Wyciągnęła jednego z papierosów, odpalając natychmiast i zaciągając się trującym dymem. Miała powoli dość tej katorgi, powtarzającej się każdego tygodnia. Ciekawe gdzie tym razem zostawił liścik "Jestem u Harry'ego, wrócę późno." No proszę, jest. Tym razem na lodówce. Ronald Weasley przed dwadzieścia trzy lata swojego życia uczył się dawania subtelnych znaków. Na razie jedynym którym opanował był ten właśnie. Wiadomość na lodówce - kiedy wróci będzie głodny i oczekuje obiadu, najlepiej wciąż gorącemu dzięki rzuconym zaklęciom. A i tak znajdzie coś by wypomnieć, że nie gotuje ona tak dobrze jak jego ukochana matula. Jeszcze kilka podobnych uwag i znienawidzi sympatyczną panią Weasley tylko przez te ciągłe porównania, którymi była ostrzeliwana dzień w dzień.
    Przy trzecim papierosie złość zaczęła z niej ulatywać niczym z przebitego balonika. Cała wściekłość nagle wyparowała, zostawiając po sobie poczucie beznadziejnej pustki. Tak dobrze wiedział jak ważny jest dla niej ten dzień, ale nie, musiał wybyć gdzieś, nie wspominając już o tym, że może chciałaby świętować z nim ten dzień. Znała go zbyt dobrze by nie przewidzieć jak zareaguje na jej zarzuty: Ale przecież tobie wszystko zawsze się udaje, więc o co robisz aferę? Mówiłem, niepotrzebnie się stresowałaś tym wszystkim.
    Nie pierwszy raz poczuła się zmęczona tą patową sytuacją. Spojrzała bezradnie na pierścionek z małym diamentowym oczkiem. Nigdy nie lubiła diamentów, ale on najwyraźniej nie słyszał ani razu, kiedy powtarzała to kilkakrotnie. Mieszkali razem od roku. Od roku regularnie natykała się na zawalony naczyniami zlew, wysypujące się z kosza odpadki i brudne skarpetki wbijane między oparcie a siedzisko fotela. Rozpaczliwie próbowała powstrzymać dręczące ją myśli, że to jedynie sentyment do dawnego uczucia i przyzwyczajenie trzymają ich przy sobie. A przynajmniej ją, bo najwyraźniej dla Rona ta sytuacja wydawała się być jak najlepsza. Na myśl o niegdyś uwielbianym rudzielcu łza potoczyła się po lekko zaróżowionym policzku kobiety.

    Cichy odgłos miękkich łap stąpających po drewnianej posadzce ucichł z chwilą gdy beżowa kulka sierści wgramoliła się - nie bez kłopotów - na ogromne łóżko w przestronnej sypialni mężczyzny. Nieświadomy zbliżającego się zagrożenia przewrócił się na plecy, uparcie ignorując jasne promienie zimowego słońca, bezczelnie wdzierające się przez firanki. Przeklęte ustrojstwo zaprogramowane do niszczenia życia ludzkiego i obdzierania wymęczonych pracowników z zasłużonego snu, najwyraźniej choć jeden raz pamiętało o tym, że dziś szanowny panicz Malfoy ma wolne i ani myśli zrywać się skoro świt by pędzić ratować życie ludzkie. Dlaczego w ogóle to robił? O tym później. Wracając jednak do uroczej kuleczki o ślicznych niebieskich oczętach, takich w kolorze lazurowej tafli oceanu gdzieś w okolicy luksusowych kurortów na których smażą się nieustannie bogacze z całego świata. Otóż wyżej wymieniony słodziak również został poinformowany o tym, że nie należy przeszkadzać z samego rana. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał trzymać się zaleceń, nawet jeżeli dołączone do nich zostały najokropniejsze groźby.
    - Frędzel, spieprzaj - wymruczał Dracon, chowając twarz w poduszkę; obudzony kilkoma soczystymi całusami złożonymi na jego twarzy przez pupila, naiwnie myślał, że uda mu się uniknąć dalszego dręczenia. Nic jednak z tego. Chwilę później mokry język psa wylądował na karku Malfoy'a. - Frędzel! - Zerwał się natychmiast, przypadkowo zrzucając z swoich ramion szczeniaka, który wleciał wprost w górę poduszek. Zupełnie niezrażony oburzeniem swojego właściciela, wychylił łepek i wywiesił zadziornie jęzor, spodziewając się dalszej zabawy.
    Skończyło się jednak nieco inaczej; gdy blondwłosemu mężczyźnie w końcu udało się zwlec z łóżka, pierwsze kroki skierował do kuchni. Kilkanaście sekund później trzymał już w dłoniach kubek mocnej, czarnej kawy. Parę łyków później był w stanie dostrzegać co się działo wkoło. I nawet zauważył, że mały ktoś próbuje wspiąć się właśnie po jego nodze. Pokręcił głową z niejakim rozbawieniem.
     - I co się tak szczerzysz? Zobaczysz, jeszcze dziś wieczorem nafaszeruję cię tabletkami usypiającymi - rzucił z parszywym uśmieszkiem wymalowanym na bladych, wąskich wargach blondyna. No nic, trzeba brać się za śniadanie.
   
    - Blaise, naprawdę nie mam najmniejszej ochoty pilnować siostrzenicy twojej dziewczyny. Wiesz, że nie lubię dzieci. - Nie tak wyobrażał sobie kilkudniowy urlop. Nie przewidział, że jego najlepszy przyjaciel postara się wplątać go w opiekowanie się rozbrykaną sześciolatką ze skłonnościami do noszenia falbaniastych różowych sukienek i brudzenia czerwoną pomadką wszystkiego wkoło.
    - Em zajmuje się nią dzień w dzień, odkąd jej siostra zmarła. Nie mamy ani chwili dla siebie. A jej przyjaciółka dziś opija awans i naprawdę nie może - odparł ciemnoskóry mężczyzna siedzący naprzeciwko. Spotykał się z Emily od jakiś trzech miesięcy i chyba pierwszy raz Zabiniego trafił grom z jasnego nieba. Niegdysiejszy kobieciarz potrafił spędzać wieczory na oglądaniu bajek o księżniczkach i kucykach. Przerażające co się z tym światem dzieje. Jeszcze kilka lat temu Dracon zrobiłby dosłownie wszystko by wyleczyć go z tego zauroczenia, ale po pewnych wydarzeniach całkiem sporo się zmieniło. Skoro wybranka należała do czarownic o czystej krwi, mógł nawet przeboleć jakoś, że dwudziestodwulatka od przeszło dwóch lat opiekowała się córką swojej zmarłej siostry, którą traktowała jak własne dziecko. Miał okazję ją widzieć kilka razy - ciągłe dyżury w pracy nie pozwalały mu na prowadzenie bogatego życia towarzyskiego - i właściwie nie mógł jej nic zarzucić. Miła, całkiem ładna, nawet mimo kilku zbędnych centymetrów w talii. Ale cóż, najwyraźniej Blaise okazał się być koneserem kobiecych kształtów.
    - Dobrze, ale...
    - Wiedziałem, że się zgodzisz - przerwał mu przyjaciel, wyjątkowo bezczelnie zadowolony z siebie.
    - Ale będziesz mi coś winny, jasne? - kontynuował Draco, ignorując wtrącenie Zabiniego.
    Twarz ciemnoskórego mężczyzny przez kilka sekund nosiła na sobie ślady podejrzliwości. Malfoy mógł się zmienić, to jednak wcale nie znaczyło, że podobne słowa należało przyjmować zbyt lekko. Nigdy nie wiadomo co blondynowi wpadnie do ulizanej czupryny. To wciąż nieodrodny wychowanek Domu Węża, a wiadomo, że to spryt cechował wybranków Salazara Slytherina. Po kilku długich sekundach skinął w końcu głową, mając przeczucie, że popełnia w tej chwili poważny błąd.

    - Susan, proszę, bądź grzeczna. Pamiętaj, żadnego jedzenia słodyczy, skakania po kanapie, bawienia się zapałkami, wpuszczania do mieszkania przybłęd i... Matko, ja podsuwam ci tylko pomysły - jęknęła brunetka o południowej urodzie, niewątpliwie mająca korzenie gdzieś w okolicach słoneczej Italii bądź Espanii. - Draco, naprawdę nie wiem jak się odwdzięczę za twoją pomoc. - Skierowała swoje słowa do blondyna, który zdążył już wyszperać z zamrażarki pudełko lodów i rozwalić się na kanapie przed telewizorem. No proszę, mugolskie urządzenia jednak bywały interesujące.
    - Mhm, nie ma sprawy - wymruczał. Jeszcze kilka razy to usłyszy a zacznie posądzać się o bycie dobrym samarytaninem. Tak naprawdę zamierzał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Nie bez powodu Frędzel teraz znajdował się w żelaznym uścisku małej dziewczynki. Ona miała zajęcie, a wredny szczeniak został ukarany za poranną pobudkę i niespodziankę zostawioną na samym środku łazienki. Nie musiał się zajmować ani nią, ani nim, więc układ wydawał się być wręcz idealny.
    Blaise z rozbawieniem obserwował panikę swojej ukochanej, która chciała załatwić wszystko na raz. Poinformowała Dracona, że gdyby tylko zgłodniał, czeka na niego spaghetti do odgrzania. Susan z kolei została nakarmiona i lada moment powinna pójść spać. Ciekaw był też kiedy Malfoy zorientuje się, że przeskakiwanie po programach wcale nie sprawi, że znajdzie kanał sportowy transmitujący rozgrywki Quidditcha w Liverpoolu. Niecały kwadrans później w końcu udało im się opuścić małe, ale przytulne mieszkanko.
    Pierwsza godzina upłynęła całkiem spokojnie, aż arystokratyczny żołądek upomniał się o wypełnienie go czymś innym niż lodami czekoladowymi. Szklaneczka whisky stojąca obok też nie należała do rzeczy akceptowalnych przez wątrobę. Niósł talerz w stronę kanapy na której ponownie miał zamiar rozłożyć całe swoje majestatyczne jestestwo, kiedy pomiędzy nogami przebiegł mu uciekający Frędzel. O sekundę za późno zorientował się, że skoro psiak ucieka, musi być też goniony. Zaskakujące jak sporą siłą może wykazać się rozszalała sześciolatka. Nie zwracając uwagi na to, że właśnie na śnieżnobiałej koszuli Dracona wytworzyła się wielka czerwona plama od sosu, dalej gnała za szczeniakiem, nawet się nie zachwiawszy. Wspominałam, że Draco nie lubił dzieci?

    Kolacji nie zamierzała przygotowywać. Łóżka też nie pościeliła, bo do cholery jasnej, to był jego pieprzony obowiązek, z którego oczywiście się nie wywiązywał. Kto ostatni zwlekł się z posłania? No właśnie! Nie zamierzała kolejny raz robić za osobistą sprzątaczkę, kucharkę i cokolwiek tylko szanowny Ronald sobie zażyczy. Co więcej, odpowiedziała podobną wiadomością co on. Wiadomość zostawiona na stoliku. Zostaję na noc u koleżanki z pracy. Niech w końcu pieprzony rudzielec poczuje jak to jest, być informowanym za pomocą świstków papieru porzuconych byle gdzie.
    Rzuciła ostatnie spojrzenie na ich mieszkanie, dziwnie puste i obce, po czym z zaciętą miną zapięła ostatnie guziki płaszcza i teleportowała się wprost pod kamienicę w południowej części Londynu. Niejednokrotnie tutaj bywała i koleżanka wielokrotnie upoważniała ją do wchodzenia niemal bez pytania. Znały się od ponad roku i szybko znalazły wspólny język. Zaczęło się od wspólnych kaw i ciasteczek, później typowo babskie ploteczki przerodziły się w zwierzanie. Podziwiała przyjaciółkę za siłę i wytrwałość. W końcu miała zaledwie dwadzieścia lat gdy spadł na jej barki tak poważny obowiązek. Hermiona sama nie wiedziała jak by się zachowała na miejscu Emily. Wiele razy już zajmowała się uroczą dziewczynką kiedy nadeszła taka potrzeba (choć wciąż jeszcze nie miała okazji poznać tajemniczego ukochanego przyjaciółki o którym tak dużo ochów i achów słyszała) i szybko została ochrzczona mianem "cioci Miony". Wspięła się na trzecie piętro, bez pukania weszła do środka i znalazła Susan bawiącą się z jakimś pieskiem. Później zainteresuje się co to za szczeniak o którym Emily nic jej nie wspominała.
     - Ciocia Miona! - Dziewczynka na chwilę straciła zainteresowanie pupilem i rzuciła się w ramiona szatynki. - Ciocia Em jest... - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć.
    - W łazience, wiem. Słyszę puszczaną wodę - przerwała jej Hermiona. Uwielbiała malutką, ale dziś nie miała ochoty na zabawę z nią. Przyszła porozmawiać z Emily i zanim nie wyrzuci z siebie wszystkiego, ani myślała bawić się lalkami. Po prostu nie miała na to siły. Prawdę mówiąc zamierzała położyć Susan spać i upić się do nieprzytomności z przyjaciółką. Tak, to jest dobry pomysł. I nawet szklanka whisky już stała na stole.
    - Nie, ciocia Emily - znów próbowała wytłumaczyć sytuację dziewczynka, ale i tym razem się jej to nie udało.
    - Kochanie, ja wszystko wiem. Weź swojego pieska do sypialni, dobrze? - poprosiła.
    Te słowa sprawiły, że ciemne oczka Susan zabłysły radośnie. Przypomniała sobie o białej kulce plączącej się jej pod nogami. Natychmiast pochwyciła go w ramiona i uśmiechnęła się szeroko.
    - To jest Frędzel i nie jest mój - odparła i w podskokach pognała do sypialni. Hermiona natomiast pochwyciła szklankę z whisky i zaczęła spacerować po pokoju w tą i z powrotem. Kilka łyków później znów poczuła narastającą złość, która ją tutaj przygnała. Trzasnęły drzwi od łazienki. Nie przerywając spaceru i ignorując wszystko wkoło, Hermiona zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością pocisków wystrzeliwanych przez karabin maszynowy.
    - Em, mam tego naprawdę dość. Jego znowu nie było dzisiaj. Wróciłam do domu, chcąc mu powiedzieć o tym cholernym awansie, a on gdzie? U Harry'ego! Wiedział jak ważne to jest dla mnie, a nawet się nie zainteresował! - Mówiła z żalem. - Mieliśmy dzisiaj świętować, ale oczywiście zapomniał. Jak zwykle. Ile razy jeszcze będzie zapominał o rocznicach, urodzinach, imieninach i co tylko?! Staram się, biegam wokół niego, ale to nie jest to samo. Mam wrażenie, że traktuje mnie bardziej jak służącą niż narzeczoną. Nie wspominając o tym, że kwiaty to chyba ostatnio podczas zaręczyn dostałam - westchnęła. Nie spuszczając wzroku z szklaneczki whisky wychyliła całą zawartość i podreptała do kanapy, podciągając nogi pod kolana i chwytając łapczywie zostawione na stole lody czekoladowe. Nie oglądając się na przyjaciółkę zaczęła zajadać słodkości. - Kiedyś mu zależało, ale teraz...? To chyba wszystko zmierza nieuchronnie ku końcowi. Wiesz, już nawet seks z nim nie sprawia mi przyjemności. Stał się takim cholernym egoistą. Tu też w ogóle się nie stara. - Zakończyła, skupiając się na lodach.
    - Bardzo chętnie posłucham jeszcze o twoich kłopotach łóżkowych z Weasley'em, Granger - usłyszała kpiący głos za plecami, należący do pewnego doskonale jej znanego idioty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz