~THREE~

   Tej nocy wyjaśnili sobie dużo rzeczy. Padło wiele gorzkich słów, w końcu wyrzuciła z siebie wszystko co ją dręczyło. A Ron słuchał, nie przerywał jej, nareszcie zwracał uwagę na jej zdanie. Zasnęła wtulona w niego z głową pełną marzeń i złudną nadzieją, że cokolwiek się zmieni.
    Następnego ranka obudziło ją skrobanie w drzwi jeszcze przed świtem. To nowo przygarnięty pupil, którym opiekowała się zastępczo, do czasu gdy zdecyduje się jak załatwić sprawę z Malfoy'em, dopominał się uwagi i najwyraźniej nosił się z wyjątkowo pilną potrzebą wyjścia na krótki spacerek, chociażby do najbliższego skrawka trawnika. Narzuciła szlafrok na koszulę nocną i półprzytomna wyszła na zewnątrz, zupełnie nieświadoma tego, że przecież jest grudzień. A to oznacza śnieg, zimno i ogólnie niezbyt przyjazną pogodę do paradowania w takim stroju. Czego jednak się nie robiło dla tak uroczych włochatych kuleczek? Wymarzła potwornie, jednak nie mogła tak po prostu zignorować naturalnych potrzeb psiaka.
    Wiadomość zwrotna od szefa nie nosiła w sobie specjalnych śladów zachwytu, jednak zgodził się by wzięła dzień wolny. Pożegnała narzeczonego i została sama z Frędzlem, który wcale nie ułatwiał jej prób rozmyślania o tym co powinna zrobić. Najwyraźniej tęsknił do swojego pana i oznajmiał to głośnym skomleniem, domagając się odstawienia go do domu. A ona, mimo, że chciała to zrobić, za cholerę nie miała pojęcia jak się do tego zabrać. Należy zacząć od tego, że wypadałoby poznać adres Malfoy'a, albo choć wysłać mu wiadomość z miejscem spotkania, gdzie miałaby mu przekazać psiaka. Do tej pory na pewno zdążył zauważyć, że kogoś brakuje. Bądź co bądź maluch był żywym srebrem.
    Nie zdążyła jednak nawet się ubrać - a należy wspomnieć, że lubiła w wolnych chwilach paradować po domu w koszuli nocnej i zajmować się błogim nicnierobieniem, miała wtedy poczucie, że absolutnie nic nie musi w danym momencie robić - a drzwi zatrzęsły się żałośnie gdy jakieś silne pięści uderzyły w nie bezlitośnie. Kilka sekund później hałas ponowił się.
    - No już idę, nie ma co się denerwować - wymruczała sama do siebie, idąc w stronę drzwi. Była przekonana, że to Ronald zapomniał czegoś bardzo ważnego i teraz próbuje dostać się do mieszkania. Nic dziwnego, że nie użył kluczy, w końcu ile to razy zostawiał je wiszące obok szafki kuchennej? Była gotowa założyć się, że tym razem było tak samo. - Czego tym razem zapomniałeś? - spytała z uśmiechem, otwierając drzwi. Jednak czekała ją spora niespodzianka.
    - Masz coś mojego, Granger.

    Zdobycie adresu nie było trudne. Nie miał specjalnych zahamowań przed odwiedzeniem z samego rana Emily, która - chyba nie do końca świadoma tego, co się dzieje wokół - bezproblemowo powiedziała mu wszystko, co tylko chciał wiedzieć. Zacznijmy może od tego, jak to się w ogóle stało. Otóż pierwszy raz od kilku miesięcy, Dracon obudził się sam. Bardziej z przyzwyczajenia co prawda niż z faktycznego wyspania, ale jednak. Nikt nie lizał go po nosie, nikt nie składał soczystych pocałunków na szyi. Poprzedniego wieczoru przypominał bardziej ożywionego umarlaka niż w pełni zdrowego na umyśle czarodzieja i nie bardzo wiedział co takiego dzieje się wokół. Teraz jednak wróciły mu jasne myśli i w końcu zauważył brak ulubieńca. Mógł na niego narzekać i wyklinać Frędzla pod nosem, ale brakowało mu go. I to jak cholera. O czym właśnie boleśnie się przekonał. Tak więc jedynym wchodzącym w grę rozwiązaniem było odzyskanie psiaka. I to natychmiast.
    Tak więc czekał nie do końca cierpliwie aż ktoś raczy mu otworzyć drzwi. Nie wziął nawet pod uwagę faktu, że Granger mogłaby w tym momencie pracować w... Gdziekolwiek tam ona pracuje. Jego wiedza na temat byłej Gryfonki była dość mocno ograniczona, jednak w tej chwili w ogóle się tym nie przejmował. Jakoś niespecjalnie interesowało go by zbierać informacje na jej temat. Doszedł do wniosku, że jeśli w ciągu trzech sekund nikt mu nie otworzy, osobiście tam wtargnie i odszuka Frędzla. Kto wie w jakich warunkach koszmarna parka Granger&Weasley traktuje jego ulubieńca.
    Jeden...
    Dwa...
    Trz... I drzwi się w końcu otworzyły. A w nich ukazała się zaskoczona Hermiona.
    - Masz coś mojego, Granger.

    Był ostatnią osobą, której się spodziewała. Stała przez kilka sekund ogłupiała, nie mając bladego pojęcia co takiego się właśnie dzieje. A Malfoy się denerwował. I to akurat było widoczne na pierwszy rzut oka. Jaką niby miał pewność, że ta tutaj nie ma go przetrzymać, by Weasley miał okazję zrobić coś Frędzlowi? Dlatego też nie zamierzał wystawać w nieskończoność na progu. Wyminął Hermionę, wchodząc do środka. Beżowa kulka rzuciła się w jego ramiona z zastraszającą prędkością i ledwo zdążył zauważyć, że coś biegnie w stronę jego nogi.
    To był jeden z nielicznych momentów kiedy Malfoy się uśmiechał. Ale nie był to złośliwy uśmieszek, ani ten pobłażliwy. Nie był też tym należącym do kpiących. Blade usta wygięły się w szczerym, niewymuszonym uśmiechu pojawiających się kiedy był naprawdę szczęśliwy. Podobny gest tylko bardziej wytrącił Hermionę z równowagi. To na pewno jeden z tych przedziwnych snów. Taki, który nie ma prawa spełnić się w prawdziwym życiu. A w tym czasie Dracon uspokoił się całkowicie i mógł wrócić do typowego dla siebie zachowania. Wczorajsza rozmowa... Powiedzmy, że z pewnych względów odsunął ją na bok. Miał swoje powody, których nie zamierzał nikomu zdradzać. Wspomnienie o Mrocznym Znaku rozgrzebało starą ranę. Dziś już udało mu się ją zepchnąć w niepamięć. A jeżeli chciał by tam pozostała, jego stosunki z Granger zdecydowanie nie mogą ulegać zmianie.
    - Początki kleptomanii? - mruknął, przeczesując sierść Frędzla, wyrywającego się by koniecznie polizać go po dłoni. - Mogłaś chociaż zabrać coś co jest nieożywione. Teraz będę go musiał kilka razy wyszorować porządnie. Na pewno nie mogłaś się powstrzymać by go dotknąć.
    - To ty o nim zapomniałeś. Ja jedynie się zaopiekowałam porzuconym szczeniakiem. Nie masz podstaw mi czegokolwiek zarzucać - odparła spokojnie. I w tej chwili przypomniała sobie jak bardzo nieubrana jest. Nieco za późno. Spojrzała w dół, wyraźnie spanikowana. Dłonie powędrowały w stronę zbyt odsłoniętych piersi. Zły ruch, właśnie w ten sposób zwróciła jego uwagę na swój wyjątkowo niecodzienny strój. Lewa brew Dracona powędrowała w górę, a na ustach pojawił się parszywy uśmieszek, który nie zwiastował niczego dobrego. Nim zdążył jednak cokolwiek powiedzieć, Hermiona, zaczerwieniona aż po cebulki włosów, warknęła: - A teraz wynoś się, Malfoy.
    Przez chwilę stał w miejscu, zastanawiając się nad tym czy faktycznie sobie nie odpuścić. Dobra kłótnia nie jest zła, zwłaszcza z szlamą Granger, co skutecznie poprawiało mu humor w niezbyt przyjemne dni jeszcze w szkole. Teraz jednak nie zamierzał tracić na to ani chwili dłużej. Odzyskał swoją małą zgubę i mógł z czystym sumieniem zapomnieć o tym, że jakiekolwiek spotkanie po latach w ogóle doszło do skutku.
    - Mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy - odparł, wychodząc. Zatrzymał się na sekundę w drzwiach. - Całkiem niezłe nogi, Granger.

Kilka dni później

    Jedna z lepszych restauracji na samiusieńkim końcu Pokątnej w porze lunchu. Kilka minut temu minęła dwunasta i wielu spracowanych czarodziejów wybrało się tu na szybki posiłek przed powrotem do biura. Niektórzy bardziej znani, inni zupełnie anonimowi. Jednak wszyscy doskonale kojarzyli dwójkę mężczyzn zajmujących stolik z dala od hałasu i gwaru. Trudno było ich nie znać. Wszakże mało kto nie wie kim byli.
    - Przestań mnie dręczyć - jęknął, opuszczając głowę. Draco Malfoy nie miewał kaca. A przynajmniej nie jeśli nie zdecydował się poprzedniego dnia na wypicie wiadra Ognistej Whisky. To był jedyny wyjątek od reguły wspomnianej przeze mnie nie dalej jak linijkę wcześniej. W podobnym stanie przeważnie zakopywał się w łóżku i nie ruszał się z niego przynajmniej do następnego ranka. Niestety tym razem został podle oszukany przez swojego najlepszego przyjaciela. Tak, nie kto inny jak właśnie Blaise zmanipulował okrutnie umierającego na ból głowy arystokratę. Wystarczyła krótka wiadomość: Potrzebuję Cię, przybądź natychmiast. by opuścił zaciemnione legowisko Smoka i pośpieszył na pomoc kompanowi. Jak się jednak szybko okazało, wszystko to było kłamstem, a Zabini wcale nie umierał na żadną tropikalną grypę czy inne paskudztwo.
    - Smoku, chcę porozmawiać. Nie możesz wiecznie uciekać. - No tak, cudnie. Jakby nie widać było, że marzy jedynie o jakimś piekielnie mocnym lekarstwie na kaca czy chociażby świętym spokoju. W takich chwilach nawet Malfoy nie potrafił zachowywać pozy pana perfekcyjnego. Ale unikać odpowiedzi wciąż zamierzał. - Myślisz, że nie wiem dlaczego jesteś w takim stanie? Nie wiem o wczoraj? - spytał Blaise, zniżając głos. W ciemnych oczach Diabła pojawiło się współczucie. Zmarszczył brwi, przyglądając się przyjacielowi z troską. Tylko jemu udawało przebijać się przez mur, który Draco tworzył wokół siebie, choć nie zawsze mu się udawała ta niebywała sztuczka. Szczeliny, które odnalazł w masce noszonej przez byłego Ślizgona nie zawsze pozwalały na zgrabne wśliźgnięcie się przez nie.
    Przez nienaturalnie bladą, wymęczoną twarz mężczyzny przebiegł cień, a w oczach wymalował się ból.
    - Whisky! - zawołał zachrypniętym głosem do kelnera, który natychmiast rzucił się spełnić jego żądanie. Nie zwracał uwagi na protesty przyjaciela. Szklaneczka bursztynowego płynu została wychylona niemal jednym łykiem. Alkohol przedarł się przez gardło przyjemnie drażniąc i piekąc. Westchnął. Uniósł spojrzenie i odnalazł szybko twarz Blaise'a. - Zostaw ten temat - wycedził. Skinął na kelnera i poprosił jeszcze raz to samo.
    - Draco, przestań! - syknął Blaise. Przechwycił szklankę przyniesioną przez kelnera i postawił z dala od chciwych palców blondyna. - Nie udawaj, że wczorajszy dzień cię nie obchodzi! - zaprotestował. Wyciągnął dłoń w stronę jego ramienia, ale została ona odtrącona.
    - To nie twoja sprawa - wycedził przez zaciśnięte zęby. Pochwycił marynarkę i w pośpiechu opuścił restaurację, nie oglądając się za siebie ani razu. Mijająca go starsza pani, którą przypadkiem potrącił mogłaby przysiąc, że stalowoniebieskie oczy były dziwnie zaszklone.

    Nie spodziewała się, że awans tak dużo zmieni w jej pracy. Co prawda nigdy nie parała się parzeniem kawki dla wysoko postawionych szczeblem urzędników Ministerstwa Magii, jednak wciąż wypełnianie raporcików było zdecydowanie poniżej jej możliwości. A przynajmniej sama tak uważała, bo w końcu nie po to zatrudniła się w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów by jedynie wspierać pracę innych. O nie, ona planowała robić coś pożytecznego, dlatego też bez chwili zwłoki zabrała się do pracy.
    Szybko jednak okazało się, że nikt nie zadbał o to by odpowiednio zorganizowano przechowywanie starych akt. Pomieszane latami, motywacjami i przede wszystkim zakończeniem. Wśród ukończonych spraw nadal można było spotkać kilka porzuconych pudeł o nieznanym rozwiązaniu. Sprawcy nadal pozostawali na wolności. Choć dobre serduszko Hermiony domagało się natychmiastowego wyjaśnienia tajemniczej śmierci kilkuletniego dziecka, to jednak zdrowy rozsądek jak niemal zawsze zwyciężył. Tak więc od paru dni porządkowała to wszystko ku niewysłowionej radości swojego przełożonego. Ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli zabrał się za to przekleństwo całego oddziału. Nic dziwnego, że wdzięczni koledzy chętnie stawiali pannie Granger kawę i zapraszali do wspólnych lunchów. Właściwie już kończyła. To była kilkadziesiąt godzin trudnej i męczącej pracy, ale opłaciło się. Zostały jej dwa regały.
    - Bart, idę do archiwum! - zakomunikowała swojemu szefowi. Była z tym pięćdziesięciokilkulatkiem w bardzo dobrej komitywie mimo sporej różnicy wieku. Był nieco zaskoczony jej decyzją o zainteresowaniu się starymi sprawami, ale tylko zyskała w jego oczach dzięki podobnemu zaangażowaniu. Skinął głową, okazując, że przyjmuje do wiadomości gdzie ewentualnie mógłby jej szukać.
    Mijały minuty, kwadransy, godziny. Zostały jej zaledwie dwa regały do uporządkowania i w końcu będzie mogła zająć się rozwiązywaniem starych spraw. Nie interesowało jej osądzanie innych i decydowanie jak długo powinni siedzieć w Azkabanie. Chciała jednak oddać sprawiedliwość ofiarom, które dotychczas się jej nie doczekały.
    Sięgnęła po akta i otworzyła pierwsze. Oczy dziewczyny otworzyły się szeroko.    
    Sprawa niewyjaśniona. Morderca Lucjusza Malfoya - nieznany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz